KILIMANJARO – I DID IT!
Ponieważ jeszcze chwilę zajmie mi przygotowanie relacji, a bardzo chciałam się podzielić z Wami już teraz dobrymi wiadomościami z naszej wyprawy AZTORIN KILIMANJARO EXPEDITION. O przygotowaniach do niej mogliście przeczytać tutaj.
No i jestem. Jak widzicie na szczycie Killi( i chyba swoich życiowych możliwości tez!) nie potrafiłam w dwóch słowach,ale nie miałam kontaktu z Wami przez tyle czasu…wierze,ze zainteresowani przeczytają do końca. Nie są to łzy szczęścia ze spełnionego marzenia a raczej łzy radości,że to co najgorsze już za mną. A tak niewiele brakowało,żebym Wam napisała,ze jednak się nie udało… Wszystkie przebiegnięte maratony to przy tym pikuś. Dla jednych może ta Góra nie jest wielkim wyczynem,ale ja nie wstydzę sie napisać m,ze był to dla mnie morderczy wysiłek .Od pierwszego dnia,zastanawiałam się co będzie dalej skoro dziś było tak ciężko. Bo na poczatku jest tylko zmęczenie, potem wielkie zmęczenie,potem choroba wysokościowa,która łupie Ci młoteczkiem czaszkę i jest Ci zimno. Ale wiadomo,najgorsze dopiero ma nadejść.Gdy kilka godzin przed atakiem szczytowym,który ma sie rozpocząć o północy (a przecież caly dzien czlapalas do swojego campu i masz tylko kilka godzin na “odpoczynek”. Ale na wysokości 4600 m.n.p.m choroba wysokościowa sprawia,że wymiotujesz po całym swoim namiocie i na swoj śpiworek (a przecież musisz sie w nim jeszcze wyspać przed wyjściem na szczyt) a twoja głowę ściska wielkie imadło.do tego jest ci piekielnie zimno,ale oczywiście swoim przewodnikom mowisz ,ze w sumie to ok tylko trochę zle sie czuje czujesz.Ale niestety twój zatroskany chłopak konfident wsypuje cie i mówi jaka jest prawda.I tedy słyszysz od swoich “Gajdów” : “przyjdziemy o 23:00 jak Ci nie przejdzie to zawracamy-Co dla Ciebie brzmi jak wyrok.Co??? . Tyle trudu,zaszłaś już tak daleko i masz zawracać?No way! Po pierwsze co napiszesz swoim czytelnikom,którzy tak trzymają kciuki za Ciebie? Nie ma opcji tez,żebyś przeżywała to jeszcze raz i wracała po szczyt.Najwyzej ich oszukasz i powiesz,ze sie dobrze czujesz. Ale j jak pobiec maraton,gdy ma sie największego kaca ever ever i nie ma sie siły nawet wstać po butelkę z woda?No,bo to chyba takie uczucie. Zaczynasz sie modlić i nawet obiecujesz sobie,ze zaczniesz chodzić do Kościoła, tylko żeby wlaźć na ten cholerny szczyt! Budzisz sie i jest “trochę” lepiej. To co pomaga Ci stanąć na równe nogi to Twoja D-E-T-E-R-M-I-N-A-C-J-A Ruszamy! Jest ciemno,drogę oświetla tylko czołówka i księżyc. W ochlani ciemności widzisz ta jasna kulkę na niebie,i czarna,ustawiona prawie pod kątem prostym ścianę a na niej i malutkie świecące sie punkciki. To czołówki pozostałych takich jak ja z innych ekip.Idziemy z moim Aniolem Stróżem (bo gajd w górach jest dla ciebie właśnie kimś takim) Ufasz mu bezgranicznie, bo nie masz ani siły,ani wiedzy co robić dalej. To on w przeciwieństwie do Ciebie wie co właśnie dzieje sie z Twoim organizmem. To on nakłada ci kaptur, zapina kurtkę, podaje wodę. Bo Ty nie masz siły. W przerwach na łapanie oddechu, bo na 5tys m łapiesz go głośno i łapczywie jak ryba dusząca sie w małym wiaderku i stać cię jedynie na proste komendy “water”,”stop”, żeby było kulturalniej ja dodaje “maybe?”. Gdy mówisz stop oznacz to tyle co,położenie sie na jakiejś skale i głodne oddychanie. Masz tylko 2-3 min musisz iść dalej,dalej! Jeszcze tylko przez 6 godz)!!! Leżysz,sapiesz i od razu chcesz zasnąć. Ale na filmach zawsze ostrzegają tylko ” nie zasypiaj”! Marze o tym, żeby położyć sie za jakaś skałka i już tam zostać. Nie czuć zimna, łupiacej głowy,normalnie oddychać. Ale ciśniemy dalej. O dziwo, mijamy jedna ekipę, druga, dziesiąta… A człapiemy jak żółwik, kroczek za kroczkiem. Nie myśle o niczym, nie patrzę w górę bo mnie ten widok przeraża, Czarnosc góry mnie przeraża, końca nie widać. Jedyne o czym myśle to,żeby złapać oddech. Wyprzedzam wszystkich chociaż mało mnie to obchodzi patrzę w ziemie i tak krok za kroczkiem. Szczyt zdobywam w niedziele 30.09 o godz. 6:29 rano tuż przed wschodem słońca po morderczym dla mnie wysiłku,chyba jako druga ze wszystkich ekip. Nagle jest jasno. Afryka budzi sie u moich stop. Jestem w obloczkach,robię zdjęcia, płacze jak bóbr i… i chce już do domu. Nagle dostaje super- hiper tajnej mocy i biegnę w dół. Zbiegam z Kili w 2 godz do 3 obozu. Widzę tych wszystkich ludzi, białe twarze z purpurowymi ustami, które resztką sił próbują dotrzeć na szczyt. Pewnie i ja tak wyglądałam, ale ja mam to na szczęście już za sobą. Ulga niesamowita…
Dziękuje tez Partnerom naszej wyprawy:
PLAYLISTA BALI VIBES