JAK ZDOBYŁAM MONT BLANC I GDZIE WYBIERAM SIĘ TERAZ
Czemu Mont Blanc?
O co chodzi z tymi górami i gdzie następna wyprawa?
Wiem, że obiecałam Wam wpis dużo wcześniej, ale od powrotu ze szczytu w błyskawicznym tempie co chwilę był jakiś nowy projekt. Wiedziałam jednak, że nie mogę odpuścić i muszę podzielić się z Wami tym, niełatwym, ale fascynującym doświadczeniem.
Czemu teraz o tym piszę? Właśnie wybieram się na kolejną swoją wyprawę, więc na bazie tego doświadczenia uświadomię sobie i Wam co mnie tam czeka.
Choć… pewnie wcale tego jeszcze nie wiem.
Mam nadzieję, że tym razem ten post nie wywoła tyle łez co wpis po zdobyciu Kilimandżaro od którego minęły dokładnie 2 lata [ kto nie czytał warto zajrzeć TUTAJ ] oraz video na YouTube .To chyba już tradycja, że każdy zdobyty szczyt muszę opłakać 🙂
Kili zdobyłam 30 sierpnia, a Mont Blanc 7 września.
Razem z Michałem Królem ruszyliśmy na kontynuację rozpoczętej przeze mnie 2 lata temu #AztorinExpedition by APART i zdobyliśmy razem mój 2 szczyt w Koronie Ziemi, choć tak wiem, są spekulacje, który to szczyt czy Blanc czy Elbrus wchodzi w skład Korony Ziemi – najlepiej zdobyć dwa!
Patrzę na swoje zdjęcia i nie wiem od czego zacząć, jak opisać Wam słowami co przeżyłam.
Mont Blanc nie był wcześniej nigdy moim marzeniem, a gdy coś nim nie jest dużo ciężej o determinację i dążenie do celu. Potraktowałam to jako trening, przed następnym swoim celem.
Miał to być trening, a tu zaskoczenie..
PROFESSIONAL MOUNTAIN WEAR | MAMMUT
Wiem, że śledząc nasze losy, wiedziałyście, że dam radę, ja też to wiedziałam, ale nie sądziłam, że to będzie tak STRASZNE. Najtrudniejsza, najniebezpieczniejsza i najbardziej wycieńczająca chwila w moim życiu. Haha, może jeszcze nie wiem co mnie czeka na następnej wyprawie?
Na Blanca tak i jak na najbliższą wyprawę poleciałam z rajskiego, upalnego Bali, co może niektórym się wydawać dziwne.
Kto dobrowolnie zamieniłby Bali na zimno, wysiłek, spanie w namiocie, nie mycie się przez najbliższy tydzień, a nawet trzy?! No ja!
ORGANIZM
Mój organizm na przekór moim ambicjom niestety nie jest stworzony do wysokości, dlatego przypominając sobie jak “umierałam” na Kili strasznie się boję, że znowu dopadnie mnie choroba wysokościowa (oby nie ) mamy tez nadzieję, że pogoda (bo z nią tu różnie) też pozwoli nam zdobyć szczyt.
Nie marzyłam o Blancu, ale gdy postanowiłam realizować wielkie marzenie o zdobyciu Korony Ziemi, Mt.Blanc stał się moim celem.
Naszą małą wyprawę zaczęliśmy od aklimatyzacji na niższym szczycie 3,400 m.n.p.m, na który można wjechać kolejką. Tam na pryczach w schronisku, za to z pięknym widokiem na Mt.Blanc spędziliśmy noc na wysokości. Schronisko takie podstawowe: uwaga, nie bagatela kosztowało nas 200€ za noc !
WATCH | AZTORIN
Rano ruszyliśmy na jeden z pobliskich szczytów. Wychodząc o godz 8:00 po 11:00 było już po wszystkim. Wprawdzie szliśmy w totalnej mgle, w którym gdyby nie nasza lina naprawdę mogłabym się zgubić. Wróciliśmy do schroniska i pomyślałam sobie, że “eeee to będzie bułka z masłem, przecież nie ma tu takiej wysokości, żeby dopadła mnie choroba wysokościowa”. A to wydawało mi się jedynym problem.
Pamiętam nawet, gdy napisałam Wam, że będziemy zdobywać Mont Blanc niektóre z Was napisały mi, że też były! Że wjechały kolejka i popijały sobie tam kawkę. Hehe to było urocze nawet zapytałam Michała “czy tam można wjechać kolejką”? Oczywiście chodziło o cały masyw Mont Blanc nie o sam szczyt na ktory wjechać oczywiście – nie można 🙂
MONT BLANC
Stromo? Niebezpiecznie?
Nie bałam się tego, że w kuluarze rolling stones ( od spadających kamieni), który trzeba szybko przebiec, bo lecą z niego co chwile zabójcze kamienie, a tego miejsca najbardziej obawiał się Michał. Te kamienie naprawdę spadały! Trzeba było wyczekać odpowiedni moment i po prostu biec po pochyłej ścianie. Nie bałam się też wąskich tylko na dwie stopy grani, gdzie po obu stronach są przepaście, trochę jakbyś chodziła po spadzistym dachu. Nie rzadko musisz się wyminąć z kimś z przeciwka. Normalnie, gdzie zawsze wszystkim staram się ustępować miałam taka myśl, że będzie mnie to kosztować za dużo wysiłku. Niech ktoś mi ustąpi. Wyobrażacie sobie, że tam u góry przychodzą Wam takie myśli do głowy?
To przerażało mnie najbardziej, to to, że widziałam,że nie mam siły iść dalej. Że po każdych 5 krokach musiałam robić przerwę i łapać łapczywie oddech. Nie byłam w stanie zrobić ani pół kroku więcej (!) Myślałam”zmuś się, jeszcze jeden”.
Przysięgam nie byłam w stanie. Nigdy w życiu nie byłam tak zmęczona.
Kroczek za kroczkiem myślałam, że taka strategia pomoże. Gdy patrzyłam w górę, miałam wrażenie, że to się nigdy nie skończy. W głowie przyszło mi takie porównanie, że to trochę jak chcieć kupić dom za milion, ale móc oszczędzać na niego tylko po 10 zł. Czyli nie oszczędzisz na niego nigdy! Tak tutaj mój jeden kroczek nie wiele zmieni.
Przypominałam sobie Wasze słowa, że “taka mała a mam w sobie tyle siły”.
I wiecie co? Sama do siebie mówię: “no i gdzie Skurka, ta twoja tajemna siła?”
Na co dzień robię tak wiele, trenuje zarówno swoje ciało jak i ducha…a tu?
Wchodząc jeszcze cały czas do góry w pewnym momencie poczułam, że wprost odcięło mnie, jeśli nie dostanę jakiejś super power mocy to game over. Zjadłam na raz 2 tabliczki czekolady, chociaż ciężko powiedzieć,że jadłam ja je zeżarłam nie używając nawet rąk. Jak głody wilk, rozszarpujący mięso. Zjadłam nawet orzeszki, które spadły na śnieg, jakbym nie jadła przez tydzień. Dzień wcześniej Michał sprzeczał się ze mną mówiąc “jeszcze będziesz mi jadła z ręki“… Nie jadłam, ale pożerałam tą czekoladę, którą wkładał mi do ust bo nie miałam siły sama.
Oczywiście przypomniałam sobie sceny z filmu “Everest”, poczułam na własnej skórze być zmęczonym do szpiku kości i nie mieć siły nawet na zdjęcie kaptura. Patrzyłam na ludzi, którzy obok mnie szli na czworakach (!!)
Skoro tutaj jest mi tak ciężko, jak będzie TAM? Przysięgam sobie, że nigdy nie nadużyje słowa “zmęczona”, gdy nie będzie mi się chciało posprzątać czy iść na trening. Człapałam sobie kroczek za kroczkiem, pamietam wszystko jak dziś. Z Michałem byłam oczywiście związana liną, popędzał mnie oczywiście cały czas, bo biedny czekając na mnie marzł. On jest chyba robotem nie czującym zmęczenia. A moja ambicja oczywiście nie pozwalała mi marudzić,że mi ciężko i już nie mogę.
Pamiętam jak oglądałam film o Evereście o tym jak komuś zabrakło 800 m do szczytu … zastanawiałam się ile to jest, potem zastanawiałam się ile to jest 200 m do szczytu, a potem poczułam na własnej skórze co to znaczy mieć 30 m do szczytu !!! I nie móc się wdrapać. Bo to nie jest tak, że gdy masz 30 m to nagle zaczynasz biec i skakać z radości,że to już nareszcie spełniło się twoje marzenie. Ja mając zaledwie 30 m do szczytu zatrzymałam sie odpocząć,bo naprawdę nie miałam siły iść dalej.
Nie piszę tego wszystkiego po to, żeby pokazać Wam jak nie doświadczona czy słaba jestem, ale po to, żeby pokazać jak w takich momentach ważna jest determinacja.
PROFESSIONAL MOUNTAIN WEAR | MAMMUT
No i dobry partner górski oczywiście też. Wejście z namiotu na szczyt zajęło nam 8,5 h. Wyobrażacie sobie,że idziecie spać o północy, wstajecie o 8 rano, a ja cały czas jeszcze idę. Niesamowite było to, że na szczycie był zasięg i mogłam się z Wami połączyć i zrobić LIVE. Tego w historii chyba jeszcze nie było. Na szczycie było bardzo zimno i wietrznie, wiec spędziliśmy tam tylko chwilę, a najgorsze miało być dopiero przede mną.
ZEJŚCIE
Zawsze, gdy słyszałam, że najtrudniejsze jest zejście, że to podczas niego najwiecej ludzi ginie, chyba nie do końca w to wierzyłam. Chociaż na przykładzie zdobywania RYSÓW Zimą mogłam już trochę tego doświadczyć [PRZECZYTASZ TUTAJ]
Na początku zaczęłam “nawet” szybko iść. “Miejmy to jak najszybciej za sobą“, pomyślałam. Nasz cel: dojść do schroniska, w którym byliśmy w nocy. Ale gdy zobaczyłam, że do tego schroniska rozciąga biała po horyzont kraina, pomysłam sobie, że to się nigdy nie skończy, że to jest tak strasznie daleko a my musimy tam iść…
Człapałam, ale naprawdę co raz mniej siły w nogach miałam, myślałam, że to przez może moja słabą kondycję. Ale potem Michał uświadomił mi, że to wysokość. Tym razem nie bolała mnie głowa, ale wysokość sprawiła, że zabrało mi to bardzo dużo energii. Po kilku godzinach doszliśmy nareszcie do schroniska, ogrzać się, zjeść ciepła zupę. Potem zostało nam “już” tylko techniczna część, czyli zejście po stromej ścianie w dół. W nocy wejście po tej scianie zajęło nam ok. 2 godzin.
Nasz namiot rozbiliśmy u podnóża tej ściany, 2 godziny wyżej jest schronisko, z którego ludzie dopiero zaczynają swoją wejście na Blanc. Są dużo bardziej wypoczęci, niż po spaniu w namiocie, my musieliśmy cały sprzed do spania zabrać ze sobą.. gdy śpisz w schronisku nie musisz go zabierać. Nie tracisz tyle energii na wdrapanie się po skałkach, więc masz dużo więcej siły. My nie spaliśmy tam po pierwsze nie było już miejsc, po drugie pomyślałam, że dobrze już teraz przetestować spanie w namiocie.
Pobudka ok 23:30 na przygotowanie gorącej wody, posiłku, skompletowanie wszystkiego co będzie nam potrzebne. Nawet nie było tak źle z tym wstawaniem. Gotowi ruszamy na tą pionowa skalistą ścianę. Na niej widzę tylko malutkie światełka czołówek wdrapujących się ludzików z naszej bazy. Wśród naszych obozowiczów słysze sporo osób rozmawiających w języku Polskim. No tak, Mont Blanc jest chyba najbardziej dostępną dla nas górą, chociażby ze względu na niskie koszty logistyczne (niskie w porównaniu np. z Kilimandżaro )
Wspinanie się po tej ścianie nie jest dla mnie trudne. Jest niebezpieczne bo jest stromo, ale Michał mnie asekuruje, także dopóki sam nie spadnie, nic mi nie grozi 🙂 Zauważyłam, że sto razy bardziej wolę te trudniejsze technicznie rzeczy, niż człapanie na szczyt. Tu przynajmniej się coś dzieje, nie jest to po prostu monotonna droga przed siebie. W nocy jest już zimno, oświetla nas już tylko księżyc, gwiazdy i nasze czołówki. Potem już tylko biel, biel… co patrzę w górę, wydaje mi się, że to już ostatnie wzniesienie, gdy na nie wchodzę jest kolejne, i jeszcze jedno i następne…
5 kroków, dokładnie tyle, nie więcej nie mniej i muszę się zatrzymać, chociaż na mini odpoczynek. Czuję jak lina napina się, co oznacza, że idę za wolno i Michał wtedy marznie bo musi na mnie chwilę czekać.
Gdy wychodziliśmy spakowaliśmy dużo jedzenia czekolady, batoniki, ciasteczka zbożowe,aż pomyślałam sobie, że za dużo.. będziemy to znosić. Podczas schodzenia okazało się, że zjadłam wszystko co mieliśmy do ostatniego okruszka a dalej byłam mega głodna. Do tego stopnia,że widzę na śniegu kawałek batonika, takiego wiecie odgryzionego.. jestem do tego stopnia głodna, że gdybym tylko miała siła podnieść go z ziemi na pewno bym to zrobiła i go zjadła.
Pamiętacie jak wspominałam o tym,że zastanawiałam się co oznacza, gdy brakuje do szczytu 800m, 200m ? Pokonanie takiej odległości może zająć nawet kilka godzin.
Mój szczyt! Jednak jestem tu! Udało się!
Widoki są przepiękne , świat budzi się nad chmurami, nie masz za wiele czasu, żeby tam być. Zresztą nie chcesz tego, chcesz już schodzić na dół. Misja #AztorinExpedition – Mont Blanc zakończona.
Szczęście nie jedno ma imię, ale tym razem to największe było dlatego, że mogliście być tu razem ze mną! To (chyba) pierwsza w historii transmisja live ze szczytu!!!
Nie potrafiłam ukryć wzruszenia, gdy czytałam od Was wiadomości, jak ustawialiście budziki, żeby zdążyć na transmisje. Przepraszam (jak zwykle) za spóźnienie, że musieliście czekać…
Nie pamiętam już ile schodziliśmy w dół, ale bardzo bardzo długo. Gdy doszliśmy do namiotu, Michał był gotowy schodzi w dół do samochodu, ja już nie dałam rady. Potrzebowałam snu, odpoczynku… umówiliśmy się, że wstaniemy nad ranem.
Ok 5:00 obudził nas potworny wiatr, w zasadzie miałam wrażenie przez całą noc,że ktoś szamocze namiotem. Tak strasznie wiało. Wiedzieliśmy,że nasze wejście to było jedyne okienko pogodowe,że potem pogoda się popsuje i nie będzie można wchodzić, dlatego przyspieszyliśmy moja aklimatyzację i wejście.
Rano zaczął padać śnieg, było jeszcze ciemno a ja widziałam znowu światełka na skalnej scianie… niestety wszystkie schodziły w dół… zawracały. Smutny to był widok. A my? Złożyliśmy namiot nasze rzeczy i ruszyliśmy w dół.. by jak najszybciej być już w samochodzie.
Nigdy się nie przekonasz za nim nie spróbujesz.
Nie oceniam już czyiś marzeń, każdy ma inne i są bardzo subiektywne. Ja sama raz marzę, by zdobyć jakiś szczyt, pogłaskać koalę a innego dnia myśle sobie, fajnie byłoby mieć “Chanelkę”…
Przypuszczalibyście, że można chcieć marzyć o tym, żeby spać w jamie śnieżnej? Albo spać 3 tygodnie w namiocie bez bycia się ? Można.
Kocham 5 gwiazdkowe hotele, luksus, wygodę, ale też cieszę się jak dziecko, gdy spełniam swoje małe marzenia i zasypiam przy -4*C w jamie śnieżnej, bo wow to jest dopiero mega przeżycie! Kolekcjonuję sobie je wszystkie, by potem do nich wracać, gdy tego potrzebuję.
Wy i moi bliscy zawsze we mnie wierzycie i dzięki temu wiem, że dam radę ZAWSZE. Ale nie dla każdego, można być wojowniczką chodzącą po górach, biegającą maratony i latająca z gołą pupą po plaży.
Bo to ZŁE! Codziennie walczę,ze stereotypami i z tym jak jestem oceniana, zwłaszcza w środowisku sportowym, biegaczy czy wspinaczy. A dzięki takim chwilom jak ta, czuję, że żyję. Wierzę ,że jednak można być sportowcem, biegaczem i wojowniczką w blond włosach, kolorowych boho ciuszkach i z muszelkami na stopach.
Kiedy teraz tu siedzę i rozmyślam o wszystkim co się wydarzyło… ja naprawdę to zrobiłam.
Jak w jakimś filmie niesamowite, przerażające, a jednocześnie ekscytujące. Skompresowane w pigułce wszystkie skrajne emocje od euforii po niewyobrażalne wyczerpanie. Zdarzenia, które uodparniają cię. Bo co zrobiłabyś, gdybyś w takich warunkach nagle dostała okres, nie była w ogóle przygotowana, a miała świadomość, że na dole będziesz dopiero za dwa dni. Ja tak niestety miałam..
Jedna rzecz tylko się zmieniła, bo ostatnim moim wejściu. Kiedy wreszcie zeszłam na dół, wyspałam się (w namiocie) wiem, w przeciwieństwie do wyprawy na Kili, kiedy góry dały mi w kość, już nie mogę się doczekać następnego razu!
Ale żaden sukces nie jest jednoosobowy i teraz to rozumiem lepiej niż kiedykolwiek.
Na składowe sukcesu składa się praca całego zespołu – Michała, ale też mojego kochanego męża, który czuwał nade mną i niezastąpionej managerki, mojej najlepszej przyjaciółki, która była sztabem kryzysowym w Polsce.
Czemu nie idę z Markiem ?
Z Markiem razem chcieliśmy zdobyć szczyt Kilimandżaro, ja szłam po marzenie, a Marek po przygodę. Ale, żeby zdobyć Kilii trzeba mieć w sobie dużo determinacji, a gdy coś nie jest Twoim marzeniem wcale jej nie masz. Pierwsze dni Marek mówił, że to w imię miłości, potem już, że to na pewno ostatni raz. Ja wiem co to znaczy robić coś co wcale Cię nie interesuje, nie ma to najmniejszego sensu. Dlatego Marek swoją przygodę na górach zakończył na Kili a ja musiałam znaleźć nowego kompana.
fot. Michał Król
Czemu idę z Michałem ?
Z Michałem poznaliśmy się podczas Winter Camp’u , tam gdzie spałam w jamie śnieżnej.
Michał jest himalaistą i profesjonalnym przewodnikiem górskim, więc lepszego towarzysza górskiego nie mogłam sobie wymarzyć. To Michał jest organizatorem obozu z “wiszącymi na skale” namiotami Himalaya Base Camp. Od tamtej pory postanowiliśmy wspinać się razem. Tzn ja postanowiłam, a Michał póki co nie ma nic przeciwko 😉
Jak to wyglądało możecie zobaczyć TUTAJ.
Dzisiaj wyruszamy na mój 3 szczyt.. najwyższych szczyt Ameryki Południowej – Aconcague (6962 m n.p.m) w Argentynie, jako kontynuacja mojej #AZTORINEXPEDITION !
Nie mogę w to uwierzyć, że to się dzieje! Czekałam na to od 30.01 … bo właśnie wtedy chciałam wyruszyć po raz pierwszy. Sprawy zawodowe [m.in tutaj o nich opowiadam ] mi to trochę pokrzyżowały. Później śnieg stopniał i na wyprawę można było wyruszyć dopiero w grudniu.
Wyruszamy dziś do Argentyny, w górach spędzimy ok 3 tygodnie, wracamy dokładnie na Święta Bożego Narodzenia. Więc tym razem ja mam do Was prośbę, trzymajcie po prostu za nas mocno kciuki.
Żona Michała jest w 7 miesiącu ciąży, wiec szybko musi do niej wrócić! A ja do mojego kochanego męża !
Odłączam się od Was na kilka dni, żeby znowu się dać ponieść tej fascynującej przygodzie. Myślcie o mnie i jak tylko najdzie Was ochota i piszcie!
PLAYLISTA BALI VIBES