AZTORIN KILIMANJARO EXPEDITION 2015
Belive in you dreams.
They are given to you for a reason.
Marzenie o tej wyprawie powstało jakieś 7 lat temu… Jak widać, nie zawsze to moje „now”, “zrób to teraz” dzieję się od razu. Czasem na realizację marzeń trzeba trochę poczekać. Jakieś 6-7 lat temu koleżanka ( Brodzik! Tak to Ty) podsunęła mi książkę Martyny Wojciechowskiej „Przesunąć Horyzont , mówiąc przy tym, że wejście na Mount Everest jest jej marzeniem. Trochę się zdziwiłam. Serio Mount Everest a nie Fidżi? Ale książkę chętnie przeczytałam, wszak Martynę Wojciechowską bardzo lubiłam. Chociaż wtedy zaczynając studia, trochę podchodziłyśmy do tego na zasadzie sensacji ” o jacie jacie, serio tam się sika do butelki w namiocie?” “2 miesiące iść pod jakąś górę?” No O-D-W-A-Ż-N-I-E , O-D-W-A-Ż-N-I-E! A umówmy się strachliwym osobnikiem to ja nie byłam, już wtedy miałam za sobą skok ze spadochronem czy inne mniej lub bardziej ekstremalne doświadczenia. Od tego czasu, czytałam tą książkę kilka razy. Aż w końcu zgubiłam. Chłonąc każde słowo, wracając do niektórych fragmentów dziesiątki razy. I Wtedy narodziła się myśl. Martyna jest dla mnie absolutną number one, inspiruje do szpiku kości wszystkim co robi i co? I to tak naprawdę wszystko przez nią! 🙂 Gdy o tym myślę, aż nie mogę momentami uwierzyć, że to dzieje się już naprawdę. Ale nie mogę też powiedzieć, że gdyby ktoś mi wtedy powiedział,że za 7 lat będę się szykować do takiej wyprawy nie uwierzyłabym. Skłamałabym. Po przeczytaniu książki Martyny już wiedziałam, że kiedyś też postawię tam swoje małe stópki. Nie wiedziałam tylko kiedy. Ale widziałam się już tam gdzieś na szczycie. Zawsze tak obrazuje swoje marzenia. Tak samo było z pierwszym maratonem. Biegnąc, myślałam już nad statusem na facebooka, wiedziałam,że nie mogę się poddać, bo co bym Wam wtedy napisała?:) Pamiętam jaki rok czy dwa lata temu powiedziałam Markowi,że Kili jest moim marzeniem. Popatrzył na mnie, jeszcze mnie dobrze nie znając, zmarszczył brwi ze zdziwienia, że takie mam marzenia. Rozumiał, że można pojechać na jakąś odległą wyspę, ale na Kilimandżaro? A ono siedziało we mnie głęboko od kilku lat.
Tak naprawdę przez ten dziki pęd, który trwał od kilku miesięcy, przygotowaniach do naszych wypraw, jednej drugiej trzeciej, nie miałam czasu tak do końca się nad tym zastanowić. Kiedyś te marzenie było tak dalekie… A teraz gdy doczytuje informacje, przeglądam zdjęcia Martyny i innych alpinistów..to siedzę i oczywiście ryczę! Bo to już, za kilka dni zacznę spełniać to WIELKIE czekające na mnie MARZENIE (!!!) Zdobywać dach naszej ukochanej Afryki.
Przygotowania do wyjazdu…
Sobota. Budzisz się i myślisz nareszcie weekend. My budzimy się wcześnie, poddenerwowani. Bo to ostatni dzień przed naszą wyprawą. Jutro wyruszamy do Tanzanii, gdzie we wtorek ruszymy na wyprawę na dach Afryki – Kilimandżaro. Ostatnia chwila. Okazuje się, że Marek ma zbyt mało ciepłych ubrań, musimy coś dokupić, tabletki do oczyszczania wody, nie przyszły na czas, brakuje nam kart pamięci, baterii zapasowych do aparatu (chociaż podobno z powodu niskiej temperatury i tak wysiadają), koców termicznych, drugich rękawiczek dla mnie… tego tamtego. Lista jest długa a przecież zostało niewiele ponad 24 godziny. Ale cóż u nas niestety tak już jest, z jednej wyprawy na drugą, z mała chwilą na złapanie oddechu gdzieś pomiędzy. Na pewno ze wszystkim zdążymy. Ja to wiem. Zawsze zdążę. Na szczęście.
24 h przed odlotem…
Pakujemy się. Marek już trochę zirytowany wszystkim, zmęczony zestresowany patrzy na mnie i mówi, że ma nadzieję, że już nie mam żadnych marzeń związanych z górami. Hihi … Czy on nie wie,że mi się marzy wleźć wszędzie? Aconcagua ,Mount Everest… Odległe to wprawdzie marzenia. Postanawiam jednak milczeć. Może najpierw wejdźmy na to Kilimanjaro. Że wytrzymała jestem, w to raczej nie wątpię. Za to panicznie boje się choroby wysokościowej, która może odebrać mi moje marzenia… Czeka nas ok 6 dni wspinaczki (trekkingu), bez łazienki, ciepłej wody bez prądu, bez jakiejkolwiek łączności ( nie, nie o wifi tu chodzi). Wiem, wiem, że jestem hardcorem i już co nieco liznęłam “życia brudasa”, ale 6 dni to dla mnie nowy challange. Pamiętam jak kiedyś komuś wspominałam o moim Kili i ta osoba odpowiedziała mi ” no jak Ci nie przeszkadza,że przez tydzień się nie będziesz myć… ” Heh… też mi problem pomyślałam. Jestem ciekawa ( ale nie przerażona, wszak Afryka mało ma dla mnie tajemnic związanych z tym tematem ) jak będzie z toaletą, jakoś nie mogę doszukać się tego w relacjach z wypraw. Na Mount Everst sika się do butelki, bo one ogrzewają ci w śpiworku ciało, na Aconcagua dwójeczkę robisz do woreczka i się z nich potem rozliczasz, bo nie można ich nigdzie zostawić. Ale nie tego się boje. Gdy czytam, że będzie tak zimno, że nie będę mogła spać, że na na szczycie nie będę mięć siły zrobić nawet zdjęcia ( chociaż to na pewno nie dotyczy blogerek hyhy ) albo, że choroba wysokościowa może przytrafić się nawet najbardziej wytrwałym wspinaczom i że zabierze mi moje marzenie o szczycie, wtedy zamieram. Chociaż to chyba nie możliwe prawda? No co ja bym Wam potem opisywała na blogu ?
Kochani! Za to trzymajcie proszę kciuki. Żebyśmy tam weszli razem. To będzie moja z Wami najdłuższa rozłąka, ale wierzę, że poczekacie. No i klops, oczywiście już jestem zalana łzami ze wzruszenia.
Przygotowałam Wam w wersji obrazkowej, jak wygląda przygotowanie naszego ekwipunku na tę wyprawę. Minusem jest to, że nie jedziemy naszym surf vanem z prawie nie ograniczonym miejscem, nie nadajemy bagażu spedycją. Mamy ograniczone miejsce, normalne przepisowe 23 kg. Jak nie zabiorę czegoś na wyprawę do Gambii, nic się nie stanie, mogę być tam bez. Tutaj nie ma miejsca na zapomnienie czegoś. Szczerze powiem, że chyba pierwszy raz się trochę boje… No dobra boje się bardzo 🙂
Marek za to przygotował dla Was relacje z męskiego punktu widzenia, czyli czysta praktyka, emocje i wzruszenie pozostawił mnie. A ja już tęsknie za Wami!!!! Ściskam mocno :* Wasza Skurka.
Aha jeszcze jedno! Serdecznie dziękujemy naszym Partnerom wyprawy, że uwierzyli w nasz projekt i chcieli być jego częścią. Dziękujemy Firmie AZTORIN, OLYMPUS i Carex oraz 4F za to, że dzięki Wam nie zmarzniemy na tej wyprawie .
Hehe znajdź różnicę 😛
2/ Kurtka adidas Terrex Swift Climaheat Frost – świetna izolacja przy ekstremalnych warunkach pogodowych (-30’C)
3/ Kijki trekingowe – pomocne w wchodzeniu i schodzeniu
4/ Karimata – to na niej będę spać przez 6 dni wyprawy
5/ Śpiwór – dostosowany do b.niskich temperatur
6/ Plecak- z nim będziemy iść przez ok 80km, dlatego im mniej tym lepiej
7/ Pokrowiec na plecak – chroni przed wodą/deszczem
8/ Koc termiczny – dodatkowe ogrzewanie
9/ Bielizna termiczna różowa 4F – pierwsza warstwa
10/ Bielizna termiczna szara 4F- cóż blogerka 😛
11/ Czapka i długie skarpetki 4F- wiadomo do czego
12/ Buty trekingowe krótkie, z odpowiednim bieżnikiem adidas
13/ Polar 4F- 2 warstwa po bieliźnie termicznej, dodatkowe ciepło
13/ Zegarek Aztorin Sport – musimy wiedzieć o której zdobędziemy szczyt
14/ Marka Aztorin, jest naszym głównym Partnerem wyprawy
15/ Koszulka oddychająca 4F na pierwszą część wyprawy
16/ Koszulka oddychająca 4F na pierwszą część wyprawy
17/ Koszulka oddychająca 4F krótka, na pierwszą część wyprawy
18/ Ciepłe spodnie trekingowe 4F
19/ Komin bawełniany 4F na szyję pierwszą część wyprawy
20/ Komin polarowy 4F na szyję na drugą część wyprawy
21/ Bawełniana czapka na głowę 4F
22/ Rękawiczki 4F
23/ Latarka czołówka – prawdopodobnie przyda się często
24/ Skarpetki trekingowe z jonami srebra ( noga nie poci się ) 4F
25/ Nasza firmowa koszulka AZTORIN EXPEDITION
26/ Szybko schnący ręcznik z mikrofibry 4F
1/ Bateria słoneczna na plecak, nie ma dużej mocy, ale bez prądu każda elektryczność na wagę złota
2/ Mój super, hiper wodoszczelny i upadko-ochronny case na iphona
3/ Zegarek Aztorin Sport – musimy wiedzieć o której zdobędziemy szczyt
4/ Powerbank – każda ilość, pprzez 6 dni nie będziemy mięć prądu
5/ Krem UV filtr 50 Eveline
6/ Paszport / Vizy – do Tanzanii jest wymagana wiza, którą kupimy na lotnisku za ok 100 $
7/ Aparaty Olympus +obiektyw . Marka Olympus jest naszym Partnerem Technicznym
8/ Dodatkowe baterie (każda ilość!)
9/ Tabletki, opatrunki, plastry na otarcia. Choroba wysokościowa to nasz największy wróg
10/ Laptop Dell TravelMODELL Inspiron 11 z serii 3000 2-w-1 – dedykowany osobom aktywnym i często podróżującym
11/ Słuchawki bezprzewodowe Bose – może nie na wspinaczkę, ale idealne w podróży i na godzinnym czekaniu podczas transferów na lotnisku.
1/ Laptop Dell TravelMODELL Inspiron 11 z serii 3000 2-w-1 – dedykowany osobom aktywnym i często podróżującym
2/ Krem UV filtr 50 Eveline
3/ Słuchawki bezprzewodowe Bose – może nie na wspinaczkę, ale idealne w podróży i na godzinnym czekaniu podczas transferów na lotnisku.
4/ Latarka czołówka – przyda nam się na pewno nie raz.
5/ Menażki – to nasza “porcelna” do jedzenia na najbliższe 6 dni
6/ Okulary z polaryzacją i filtrem UV – Polaroid
7/ Narzędzie wielofunkcujne widelco-łyżko-nóż, dostałam od chłopaka w prezencie, chyba jako dowód miłości 🙂 Zapytałam, czy nie było sukienek?
8/ Tabletki do czyszczenia wody
9/ Żywność w proszku typu Instant – Smartfood
10/ Żele energetyczne
11/ Izotoniki w proszku
12/ Batony energetyczne
2/ Okulary z polaryzacją i filtrem UV – Polaroid
3/ Żele antybakteryjne firmy Carex, która jest partnerem naszej wyprawy.
4/ Podgrzewacze do rękawiczek i skarpet
Partnerzy naszej wyprawy :
żebyśmy wiedzieli o której godz. zdobyliśmy szczyt ( w Tanzanii +1godz. do przodu)
CAREX – Żele antybakteryjne do codziennej higieny
OLYMPUS – cała relację fotograficzną będzie przygotowana na sprzęcie OLYMPUS.
A teraz zapraszam Was na relacje Marka.
MAREK
OD TEJ TECHNICZNEJ STRONY czyli co gdzie za ile?
Afrykę kocham za to wszystko czego nie ma Europa, albo lepiej, za to wszystko co Europa utraciła dawno temu. Kocham tam żyć i kocham tam wracać, aby odkrywać to czego nie znam. Wschodniej części kontynentu w zasadzie nie tknąłem i jest to dla mnie wystarczający powód,aby tam pojechać. Kolejnym powodem jest Skurka, odkąd pamiętam zawsze marzyła o Kilimanjaro.
Kiedy wreszcie się nadarzyła okazja,aby zdobyć najwyższy szczyt Afryki Skurka wpadła w ekstazę a ja bardziej cieszyłem się na myśl nie tyle o zdobywaniu szczytu co o kolejne niesamowitej przygodzie. Tradycyjny research internetowy, czytanie relacji, opisów, map, ksiażek po to,aby nie trafić na utarty szlak tylko zboczyć z niego trochę. Niestety czas nie jest z gumy, więc musiałem znaleźć złoty środek, zbalansowany program,który z jednej strony pozwoli nakarmić marzenia Ani z drugiej da mi odrobinę czasu na eksploracje tego co mniej znane i mniej dostępne.
Nie będe podawał linkow do stron z opisem trekkingow na Kili, dobry wujek Google wypluje setki wynikow i wiekszosc z nich w zasadzie zaspokoi Wasz glod informacji, wiekszosc z nich jest sprawdzona, przetestowana na wszelkie mozliwe sposoby. Jedynym moim zmartwieniem okazal sie fakt, ze na Kili samemu bez pomocy lokalnego biura.przewodnika poprostu wejsc sie nie da. Miedzy innymi dlatego ze aby oplacic pobyt w Parku Narodowym trzeba uzyc specjalnej karty, gotowka sie nie da, potrzebujesz wiec lokalnego biura. Taki sprytny patent aby turysci sami sie nie szwedali po okolicy i podzielili sie swoimi dolarami z Afryka.
Zaczalem szperac czy moze jednak jest jakas mozliwosc. Okazalo sie ze nie. Aby zminimalizowac efekt bycia turysta chcialem za wszelka cene znalezc biuro ktore zaoferuje nam wyjscie bez grupy innych ludzi, poprostu indywidualne wejscie na szczyt bez towarzystawa. Wtedy przypomnialem sobie o pewnym biurze z ktorym mialem spotkanie pare lat temu na Targach Turystycznych EIBTM w Barcelonie na ktore zostalem zaproszony jako Hosted Buyer dzieki Meetings Poland.
Koszty trekkingu zaczynają się od 1200-1300 dolarów/osoba za wejście w grupie wieloosobowej. Ostateczna cena zawsze zalezy od biura i Twoich umiejętności negocjacyjnych, oraz od długosci wybranego trekkingu. Pamiętaj ze zysk biura jest naprawdę nie wielki po odliczeniu opłat za park, ubezpieczenia, tragarzy, kucharzy, transportu, produktow zywnosciowych…oczywiscie cena rosnie w przypadku podnoszenia standardu…jesli chcemy solidne biuro i trekking bez grupy np. tylko z partnerka to trzeba sie przygotowac na minimalne koszty rzedu 1500-2000 dolarow. Odradzam niesprawdzone biura bez licencji, moze sie to skonczyc przykrymi konsekwencjami. My zdecydowalismy sie na wspolprace ze znajomym biurem, ze swietnymi recenzjami.
To byl doskonaly ruch bo wiele z biur,ktore mozna znalezc w internecie poprostu wycenia takie indywidualne wejscie na szczyt Afryki bardzo drogo. Okazalo sie ze wlasiciel pamieta nasze spotkanie i bardzo chetnie zorganizuje nam taki indywidualny trekking, liczac ze jesli bede zadowolony to bedzie to poczatek udanej wspolpracy na przyszlosc. Z podobną nadzieją przystąpiłem do działania. Był koniec maja, za plecami czułem goracy oddech Afryki Zachodniej do której na dniach mielismy ruszyc na wyprawe busami – nasz African Road Trip. Okazja do solidnego przemyślenia co, jak i kiedy. Było tez wystarczająco dużo czasu aby rozejrzeć się za sensownie tanimi biletami do Tanzanii lub sąsiedniej Kenii. W ruch poszły serwisy fly4free, zarówno polska jak i angielska wersja. Wertowałem Fru.pl, testowałem Azuona… pojawiała się dobra oferta z czeskiej Pragi jednak dojazd do niej z Polski czy z Maroko nie usmiechał mi się za bardzo z racji na drogie loty i długą jazdę autobusem. Czekałem na coś z Warszawy lub Berlina. Traf chciał, że w lipcu pojawiła się świetna oferta KLM z Berlina, przez Amsterdam do Dar Es Salam, o którym dużo czytałem u Kapuscińskiego, powrót z innego miasta, aby oszczędzić czas i pieniądze, albowiem po trudach trekkingu planowaliśmy odpocząć. Dzięki opcji multicity (wylot z innego miasta niż przylot) udało mi się znaleźć bilet za niewiele więcej niż 2000 PLN, patrząc na historyczne taryfy cena była całkiem spoko. Oczywiście trafiały się oferty za 1600 z Brukseli,ale dojazd do Brukseli tanimi liniami z dużym bagażem sprawiał, że zawsze finalna cena grubo przekraczała 2500. Mieliśmy, więc bilet, mieliśmy tour operatora,który zajmie się wszystkim na miejscu, pozostały nam kwestie techniczne, wybór trasy na szczyt, decyzja ile dni poświęcamy na trekking oraz zaopatrzenie w niezbędne na wyprawę rzeczy. Zostawiłem to na później. Chciałem wrócić spokojnie z Gambii, odwiedzić w między czasie Maroko i wpaść do Polski na 2-3 tygodnie naładować akumulatory domowymi obiadami i polskim latem. Cały czas pozostawałem jednak w kontakcie z Nancy,która opiekowała się mną z ramienia naszego biura. Wymienialiśmy maile, dyskutowaliśmy o trasie, ale decyzji którędy i jak długo ciągle nie podjęliśmy.
Kilimanjaro to technicznie niezbyt wymagająca góra. Zasadniczo na szczyt może wejść każdy kto dysponuje przyzwoita kondycja. To nie jest wspinaczka tylko trekking zakończony zdobyciem szczytu, dachu Afryki. Jednak nie to stanowi największy problem. Setki wspinaczy z doskonała kondycją odpada tu ze względu na chorobę wysokościową, która będzie naszym największym wrogiem.
Na szczyt prowadzi kilka dróg trekkingowych. Najpopularniejszą z nich jest Marangu, zwaną również Coca-Cola Route. Pozostałe trasy to: Machame, Umbwe, Mweka, Shira. Aby pokonać każdą z tych tras, potrzeba 5-8 dni.
Przygotowując wyprawę na Kilimandżaro należy szczególnie pamiętać o dużych różnicach wysokości.
Naturalnym wyborem dla większości śmiałków chcących dostać się na czubek Kili jest Merengue Route, tzw. coca cola route czyli droga coca coli, przydomek pochodzi od masowej turystyki, od karawan wszelkiej maści ludzi z całego świata, które wybierają te drogę ze względu na niski stopień trudności. Liczne campy z domkami gdzie spędza się noc i powszechnymi handlarzami sprzedającymi wspomnianą coca cole za zawyżoną, czasem ekstremalnie cenę. Oczywiście tą trasę skreśliłem na wstępie. Trasę, którą wybraliśmy to Machame Route. Ma reputacje najbardziej atrakcyjnej, najbardziej widokowej, najciekawszej, najtrudniejszej no i niestety…najdrożej z tras trekkingowych:( Dodatkowo dużo rzadziej uczęszczana przez masowego turystę. Cała trasa to ok. 80 km, aby ja pokonać potrzeba minimum 6 dni (4 dni w gore i 2 dni w dol).Przede wszystkim brak na niej chatek, śpi się w namiotach i mając poczucie, że jest to jednak przygoda poza głównym nurtem.
Długość wyprawy ma znaczenie przede wszystkim ze względu na wspomnianą chorobę wysokościową. Kili wznosi się prawie na wysokość 6 km, co powoduje ze ta dolegliwość wcale nie jest teoretyczna. W sporej ilości przypadków po prostu wolniej znaczy lepiej, jak mawiają tragarze. “Pole pole ” w ich języku oznacza “wolniej, wolniej “.I jest w tym sporo prawdy, choroba wysokościowa może skutecznie zrujnować marzenia o szczycie. Czytałem wiele relacji w których z grupy 6-8 osób na szczyt docierała 1-2 osoby… Zacząłem się tym mocno stresować. Skurka jak zwykle nie dopuszczała do siebie tych takiej możliwości. Z każdym dniem i każdą nową, przeczytaną relacją te obawy narastały.
Choroba uniemożliwia wejście na szczyt ponad 1/3 turystów. Tego boimy się najbardziej teraz z Ania. Byłaby to nasza osobista porażka gdyby nasz organizm został pokonany przez Kilimanjaro. Wierzymy jednak ze damy oboje rade stanąć na szczycie i popatrzyć na nasza ukochaną Afrykę z tej ogromnej wysokości.Trzymajcie za nas kciuki! Przydadzą się.
Jutro ruszamy do Berlina, rzeczy spakowane( moje, Skurki jeszcze nie a już północ!), check lista odhaczona. Nastepna relacja ze szczegolami trekkingu dopiero kiedy doświadczymy wszystkiego na własnej skórze.
fot.Robert Wojciechowski
PLAYLISTA BALI VIBES