BUSEM PO AFRYCE DO GAMBII, NASZA PRZYGODA ŻYCIA vol.1 cz.2
W Gambii zostaliśmy przyjęci z wielką otwartością. Dzięki zaangażowaniu Skurki w projekt Bajana Maraton, byliśmy zapraszani
do telewizji publicznej i stacji radiowych. Poznaliśmy Ministra Turystyki Gambii i dziesiątki ciekawych ludzi z którymi, pomimo wielu trudności spędziliśmy cudowny czas w Brufut, Kololi, czy w Brikama.
Prawie jak Dzień Dobry TVN 🙂
a o których będziemy Wam pisać w późniejszych postach. Czy domyślacie się teraz gdzie powędrowały banany z naszego dachu
i jak wielki uśmiech na twarzach dzieciaczków wywołały? Opłacało się je wieść aż z Senegalu.
że chcieliśmy tam zostać na zawsze. Szczególnie Skurka, która miała wszędzie idealne kadry do zdjęć. Foto terror tak to pieszczotliwie nazywam. Ceny za nocleg około 20 Funtów za osobę/noc. Właściciele europejscy. Management lokalny.
Dobre jedzenie, piwo, smoothies. Jednego dnia w poszukiwaniu pamiątek trafiliśmy na lokalny targ w Serrekunda, gdzie później jeden
z lokalnych “tailor made” szył Skurce gambijską suknię.
W Bakau warto trafić do Crocodile Pool, basen z krokodylami, które tak naprawdę pełzają sobie bez żadnego ogrodzenia.
Na początku, nie ukrywam, że byliśmy lekko wystraszeni. Jest to święte miejsce od kilkuset lat. Woda z basenu pomaga kobietom zajść w ciążę, dlatego wszystkie dzieci poczęte dzięki takiej kąpieli muszą nosić to samo imię, którego już nie pamiętam.
Tuż obok olbrzymie drzewo bawełny i tysiące komarów. Tego akurat nie lubię. Krokodyle są codziennie dokarmiane,
leżą i wygrzewają się na słońcu, można je głaskać. Podobno jeśli są to najedzone samce i podejdzie się do nich od tyłu nie są groźne. Dziwne uczucie. Wyobrażacie sobie głaskać krokodyla?? Bilet 1 euro.
To życie nie jest łatwe, ale nikt nie narzeka. Wszyscy za to ładnie się uśmiechają. My bardzo polubiliśmy plaże w Brufut, szczególnie tę jedną na wysokości Brufut Junction. Warto wybrać się na południe w rejon Gunjur. Po Gambii bez samochodu najwygodniej poruszać się bush taxi, ewentualnie taksówkami. To kolejna okazja, żeby zobaczyć życie Gambijczyków z bliska.
Gambia ma sporo do zaoferowania takim ludziom jak my. Bezkresne plaże, puste, dosyć czyste, proste życie mieszkańców,
które można obserwować godzinami w portach czy na lokalnych targach. Ten świat jest tak różny od naszego. Kolory, ludzie, zapachy to wszystko uwodzi. Wszechobecny chaos przypomina nam jak wiele rzeczy w Europie, które uważamy za pewniki dane raz
na zawsze, na tej szerokości geograficznej są dobrem luksusowym. W Gambii nikt nie informuje mieszkańców, że będą przerwy
w dostawach prądu. Kilka godzin? Nie, to może być kilka dni. My mieszkańcy Europy, rozumiemy to dopiero wtedy, gdy już wszystkie baterie w telefonach, laptopach, bankach pamięci rozładują się doszczętnie. Wtedy rozumiemy. Mieszkańcy wiedzą,
że nie mogą liczyć na więcej niż 2 godziny prądu w ciągu dnia, dlatego każdy z nich ma agregator. Niestety paliwo do niego też kosztuje, dlatego używają go oszczędnie. Woda tylko zimna, jakości bardzo wątpliwej. Dlatego teraz wiemy, że tak naprawdę nie ważne są warunki w jakich dane jest nam brać prysznic, luksusem jest gorąca woda. Publiczny transport opiera się na prywatnych taksówkach. Co z infrastrukturą? Gdyby nie Unia Europejska to Gambia miałaby tylko 200 kilometrów dróg asfaltowych. A tak ma ich około 500 kilometrów. Widać gołym okiem, że kraj się zmienia, że życie staje się lżejsze. Ale lżejsze nie znaczy, że znośne.
Odwiedziliśmy szkołę dla dzieci z biednych okolic Brikama, 3-5 latki uczone w szkole utrzymywanej z datków sponsorów, gdzie nauczyciele pracują za darmo. Rząd chce odebrać im zezwolenie na prowadzenie szkoły, bo nie stać ich na wybudowanie ogrodzenia, oddzielającego drogę od szkoły. Nie mówiąc już o doprowadzeniu prądu czy wody. Chwile w tej szkole naprawdę zapadły nam mocno w pamięć. Chyba wszyscy byliśmy mocno wzruszeni tym wydarzeniem. W takich chwilach masz ochotę coś zrobić. Dlatego mamy pomysł jak pomóc tym dzieciakom, wkrótce dowiecie się więcej.
Gambia jest też smutnym obrazem wypierania katolicyzmu z Afryki przez Islam. Bardzo często mijaliśmy opuszczone kościoły, przypominające o dawnych czasach. Zastanawiałem się z czego to wynika. Odpowiedź przyszła sama. Bogaci arabscy szejkowie pompują duże pieniądze w swoje charytatywne dzieło wspierania biednych współwyznawców. Powstają studnie i obiekty publiczne za arabskie pieniądze, a tuż obok powstaje meczet i naturalną koleją rzeczy miejsce staje się centrum życia społecznego wioski. Muzułmańskie banki oferują pożyczki na prawdziwe zero procent, a muzułmańskie firmy ubezpieczeniowe zachęcają do dzielenia się z profitem z biednymi. Arabowie dominują w gambijskim handlu hurtowym, mają kapitał i z niego korzystają. Oczywiście katolicyzm nie został zupełnie wyparty, około 20 procent mieszkańców Gambii jest katolikami. Za plecami Arabów już nadchodzą Chińczycy, ich oddech czuć tu chyba najmocniej. W Senegalu chińskie firmy budują już drogi, infrastrukturę, budynki użyteczności publicznej, a nawet paradoksalnie wybudowały górujący nad Dakarem pomnik Renesansu afrykańskiego.
Po dwóch bardzo intensywnych tygodniach w podróży, przyszła kolej na dwa tygodnie na poznawanie kultury kraju,
który jest małym punkcikiem na mapie, a o którym pewnie nie jeden z Was wcześniej mógł nie słyszeć. Kraju, w którym kobiety ubrane są
w bardzo kolorowe stroje, noszą na głowach przedmioty nierzadko 3 razy większe od nich samych. Kraju, w którym stolica wygląda gorzej niż mniejsze miejscowości, gdzie smutne oczy dzieci wyciągają rączki po cokolwiek, ale zarazem kraju w którym można spotkać masę życzliwych ludzi, których historie na zawsze pozostaną w naszych głowach.
Suszone ryby, zapach niezbyt przyjemny.
Banjul – stolica Gambii.
Wraki statków, które napotykamy co chwilę.
Kolejne dni poświęciliśmy na wykonanie misji The Gambia Marathon. Była to urodzinowa misja spędzenia 30stych urodzin Skurek
na plaży i spania pod gambijskimi gwiazdami w namiotach. Do tego odrobina surfingu, wielkiego relaksu oraz perypetii związanych ze sprzedażą naszego surf vana, bo w Afryce też inaczej się to odbywa (ale o tym w osobnym poście). Na koniec zostawiliśmy sobie wielkie przemyślenia, które zrodziły się w trakcie trwania naszej podróży.
Świeży kokos (dosyć drogi bo ok 16zl ) i obrzydliwe wino ze sfermentowanych bananów.
Bo tak naprawdę nie sama Gambia była naszym celem, a była nią podróż. Gdy przez dwa tygodnie jechaliśmy zamknięci
w 8m2 i marzyliśmy o łóżku, gdy później stacjonarnie mieszkając już w mieszkaniu, paradoksalnie czekaliśmy na moment kiedy znowu będziemy mogli wsiąść do samochodu i poczuć tą ciasnotę i gdzieś jechać. Nie ważne gdzie, byle przed siebie. Czy jesteście sobie w stanie to wyobrazić? Jedziesz, mijasz setki kilometrów i nie mówisz nic. Chłoniesz Afrykę wszystkimi zmysłami. Szkoda wyjąć ci aparat czy nagrać film, żeby tylko nie stracić żadnej chwili. Chwytasz je łapczywie
do zakamarków swojej pamięci i nie wypuszczasz. Myśli bombardują cię z każdej strony, a ty w obawie, aby przypadkiem ich nie zapomnieć zapisujesz je gdzie się da. Wracasz do domu i już wiesz, że w twojej głowie zmieni się wiele. Jesteś świadomy tego,
że pokierowałeś tak swoim życiem, żeby nie uronić z niego ani kropli. Wiemy, że mamy ogromny komfort i szczęście, bo nie każdy może sobie na to pozwolić. Nie każdy może i jak widzicie to wcale nie jest kwestia pieniędzy. Patrzymy na to wszystko z boku, myślimy o ludziach pozamykanych w schematach dom-praca-dom i zastanawiamy się jak to jest możliwe, że innym nie będzie dane przeżyć takich chwil ani razu w życiu. Wcale nie z braku możliwości, ale często też z braku wiedzy. Jesteśmy niezwykle wdzięczni naszym rodzicom, którzy otworzyli nas tak bardzo mocno na świat. Bo tak naprawdę to im zawdzięczamy tą niezwykłą miłość do tych wielkich, niesamowitych podróży. Poznawania świata, który z otwartymi rękami tylko czeka na nas.
Ruszyliśmy w drogę do domu. Najpierw musieliśmy się przedostać na drugi brzeg rzeki Gambii. A skoro ostatni prom odpłynął parę minut przed naszym przybyciem, została nam opcja przeprawy pirogami – lokalnymi, długimi łodziami. Na łodzie, zacumowane
w wodzie, zostajemy przenoszeni na barkach “lokalesów”. Innej możliwości nie ma.
Podróż trwała około godziny, może trochę dłużej, a łódką rzucało na wszystkie strony, szczególnie kiedy wypłynęliśmy na otwarte morze przy niezbyt dobrej pogodzie. Czuliśmy się jak emigranci uciekający morzem w małej przepełnionej łódce. Finały takich historii znaliśmy od naszych gambijskich znajomych, aż za dobrze. Fale były tak duże, (BHP wiadomo żadnego) że natychmiast przypomniały nam się te wszystkie opowieści, które usłyszeliśmy będąc w Gambii i obrazy z filmów typu “Gniew Oceanu”. Rzadko boję się w takich sytuacjach, ale wtedy byłem przerażony. Na drugi brzeg dotarliśmy po zmroku Bonne route. Z łodzi zostaliśmy wyciągnięci w popłochu jeszcze na wodzie, a na brzeg zostaliśmy przetransportowani “na barana” przez gambijskich lokalnych ludzi. Podróż łodzią to jedyny niebezpieczny moment podróży.
Najpopularniejszym środkiem transportu w Senegalu, jest tzw. sept places – czyli stary Peugeot kombi, zamieniony na 8 osobowa “limuzynę”. W praktyce wygląda to tak, że jako pasażer jesteś ściśnięty niczym sardynka w puszcze. Szczęściem
w nieszczęściu jest wybrać noc na taką podróż. Taksi odjeżdża dopiero gdy się zapełni, czyli możesz czekać nawet do rana. Zapakowaliśmy się, dopłaciliśmy za brakującą osobę, aby nie czekać i ruszyliśmy do Dakaru. W trakcie 5 godzinnej jazdy gratulowaliśmy sobie tego pomysłu opłacenia nie zajętego miejsca, w przeciwnym razie bylibyśmy zgnieceni niczym te wspomniane sardynki w puszcze. O świcie wysypaliśmy się z tego wehikułu i zmęczeni do granic możliwości poszliśmy spać na chodniku! Tak śpią prawdziwe blogerki modowe. Ale tak naprawdę to kolejne cudowne doświadczenie. Budzisz się, a obok Ciebie trwa życie, odjeżdżają i przyjeżdżają autobusy, ktoś trąbi. Ludzie patrzyli z dużym zaciekawieniem, przecież to biali kloszardzi, wydawały się mówić ich miny. Byliśmy jedynymi europejczykami na dworcu.
Podróż z Banjulu do Dakaru to około 20 euro, zajmuje 5-7 godzin. Warto ruszyć z samego rana. My ruszyliśmy wieczorem. Dakar przywitał nas lekkim posmakiem Europy. Czas wracać do domu. Nasza cudowna ekipa spisała się na medal.
Czas wracać do domu.
Już nie mogę się doczekać, kiedy znowu ruszymy w African Road Trip. Jesteśmy niesieni na skrzydłach dobrej energii,
którą przywieźliśmy ze sobą. Chcemy przekuć to w następną przygodę. Jeśli zawsze marzyłeś o wyprawie autem do Afryki,
ale wydawało Ci się to za daleko, jeśli chcesz przeżyć przygodę życia w doskonałym towarzystwie, jeśli masz 16-18 dni wolnych
w czerwcu, jeśli się nie boisz to napisz do nas. Jest szansa, że zabierzemy Cie ze sobą. Tego nie da Ci biuro podróży.
JEŚLI CHCESZ PRZEŻYĆ PRZYGODĘ ŻYCIA, NIE ZWLEKAJ I PRZYŁĄCZ SIĘ DO NASZEJ KOLEJNEJ WYPRAWY JUŻ W CZERWCU.
<< SZCZEGÓŁY ZNAJDZIECIE TUTAJ >>
ARTYKUŁY, KTÓRE CI SIĘ PRZYDADZĄ:
–Jak przygotować się do wyprawy?
-Jak sprzedać samochód w Gambii?
-Gambia. Informacje praktyczne.
Szalenie miło jest nam poinformować, że patronat nad wyprawą objęło :
Portal my3miasto
PLAYLISTA BALI VIBES