JAK ZORGANIZOWALIŚMY NASZ AUSTRALIAN ROAD TRIP
Wielki niedosyt po pierwszej wizycie w Australii, mimo tego, że byliśmy tylko 6 dni udało nam się przejechać ponad 3 tysiące kilometrów i zakochać się w dzikości tego miejsca. Tamten wyjazd sprawił, że chcieliśmy z Markiem wrócić tu jak najszybciej. Uwielbiamy roadtripy, a Australia to kontynent stworzony do roadtripow. Wiecie, że w Australii bardzo duża część mieszkańców, na emeryturze sprzedaje cały swój dobytek, kupuje przyczepę lub campera i rusza przed siebie! 🙂 Przejechanie całej Australii na razie pozostawiamy w sferze marzeń, lub chociaż dalszych planów. Ale w naszym szerszym planie jest objechac Australię po obrysie etapami po 7-10 tys km. I tak zrobiliśmy tym razem. Na tą wyprawę postanowiliśmy zaprosić jedną z Was, moich czytelniczek. Bo to zawsze dla mnie największa radość, gdy mogę Was zabrać ze sobą i pokazać podróże swoimi i Marka oczami.
Hylo Fresh, bardzo chciało odświeżyć spojrzenie jednej z Was i pomyśleliśmy wspólnie, że taki wyjazd będzie ku temu świetną okazją. Bo nic tak nie odświeża spojrzenia i “wolnej głowy” jak właśnie podróże. To one dodają energii i wiatru w żagle. Planowo miała jechać jedna z Was, ale Hylo Fresh postanowiło zrobić piękny prezent i jako nagrodę w konkursie [ więcej tutaj ] wybrało i aż dwie z nami pojechały na 3 tygodniowy ROAD TRIP po Australii 🙂
Australia wydaje się bardzo odległym miejscem i patrząc z perspektywy naszego kraju faktycznie tak jest. Ale, gdy się już jest w Azji, dzięki tanim biletom lotniczym Air Asia ( można kupić nawet za 300zł ) z Bali można dolecieć w 2,5 godziny. Gdy jest się już w Azji i czas na to pozwala, warto odwiedzić również inne miejsca, bo odległości są naprawdę małe. Ok, nazwijmy to “sprzyjające”. Tak też zrobiliśmy, zaraz po zakończeniu naszego sportowego obozu na BALI, ruszyliśmy do Australii, gdzie czekała już reszta naszej ekipy.
Yeah! Ahoj przygodo, zobaczcie jak to wszystko wyglądało.
Poznajcie naszą ekipę! Sylwia, na codzień mieszka w Anglii i codziennie dbała o to, żeby wejście do naszego campera było jeszcze wygodniejsze i wysuwała nam stopień ( haha!) , Gosia do nie dawana mieszkała w Paryżu, teraz wróciła do Warszawy w camperze serwowała nam przepyszne naleśniki ( uwierzycie w to? ) Daga, studentka medycyny, nasz pokładowy lekarz ( na szczęście obyło się bez jej pomocy) świetnie kroiła czosnek do każdej potrawy 😀 , Maruś dzień i noc przemierzał kilometry i raczył nas magicznymi opowieściami, przywoływał nam też kangurki na drogę. I nasza Dżulianka, office manger naszego campera. To dzięki niej był “ład i skład” . Jak dobrze policzyliście Marek +5 babeczek… to musiało się źle skończyć 🙂 Zarzeka się,że już nigdy więcej nie pojedzie z samymi babami, współczuł mu każdy napotkany facet. A my wierzymy w to,że za rok z chęcią ruszy z tym samym żeńskim teamem by odkrywać kolejny fragment Australii .
To moja pierwsza w życiu podróż camperem, ROAD TRIP z prawdziwego zdarzenia 🙂 Dotychczas nasze podróże były zawsze busami, z których widok jest trochę ograniczony i nie za wiele można zrobić. Tutaj natomiast podczas podróży, czujesz się jak w pociągu. Mijasz bezdroża, czasem widzisz na drodze nawet kangura. Krajobraz zmienia się z każdej strony. Zupełnie nowe fascynujące przeżycie.
Tym razem nadgryziemy tylko odcinek od Darwin do Perth, czyli w przeciwną stronę niż poprzednio. Najkrótsza droga, dystans dzielący te dwa miasta to 4500 km! My natomiast zaplanowaliśmy trasę ok 7000 km w trakcie tych 18 dni. Darwin troche nas rozczarowało, oczywiście jest tam kilka uroczych miejsc jednak miasto sprawia bardzo senne wrażenie. Darwin był na mojej liście bardzo mocnym punktem ze względu na nieprawdopodobną możliwość nurkowania z ogromnym krokodylem. Niestety tym razem szczęście mnie zawiodło. Nie wiedziałam, że termin trzeba bookować z 2 tygodniowym wyprzedzeniem, albowiem dziennie może nurkować tylko 6 osób. Dlatego powiedziałam sobie,że na pewno tam jeszcze wrócę,żeby to zrobić!
Pierwszy raz w życiu widzieliśmy Aborygenów. W zachodniej części Australii, nie było ich tak dużo. Na lotnisku po przylocie podczas oczekiwania nad nasz transport mieliśmy pierwszy, przygnębiajacy kontakt z Aborygenami. Tuż po wschodzie słońca kilku Aborygenów wyszło na ulicę i skierowało się w kierunku Terminala pod którym zaczepiali turystów. Nierówności w traktowaniu rdzennej ludności widać będzie na każdym etapie naszej wyprawy.
Drugiego dnia wyjechaliśmy z Darwin do położonego 150 km dalej Parku Litchfield, kopce termitów i kąpiele w wodospadzie to największe atrakcje tego miejsca. Podobno piękną atrakcją wartą zobaczenia jest Park Kakadu, którego nie udało nam się tym razem zobaczyć. Natomiast Gosia z naszej ekipy wybrała się tam i nawet zaliczyła przelot helikopterem nad wodospadem. Podobno widoki nieziemskie!
W drodze powrotnej wpadliśmy na genialny pomysł aby pojechać skrótem, a jak wiecie od słów „znam dobry skrót” zaczyna się wiele wspaniałych historii. Tak, też było tym razem, po 10 km skończył się asfalt, przed nami ponad 100 km po szutrowych drogach. Największym wyzwaniem był przejazd przez rwącą rzekę, niby malutką, ale strach przed “ugrzęźnięciem” był. Chwila małego stresu, ale wszystko się dobrze skończyło. Trzeciego dnia odebraliśmy kampera ( wcześniej po Darwin podróżowaliśmy jeszcze busem), zapakowaliśmy zaopatrzenie i bagaże i wczesnym popołudniem ruszyliśmy przed siebie. Tego dnia dojechaliśmy w rejon Katherine. Zrobiło się bardzo odludnie, coraz mniej śladów bytności człowieka, coraz więcej dzikiej przyrody. Następnych kilka dni wyglądało tak samo, rozmyty krajobraz za szybą, uciekający horyzont i widoki. Pierwsze 2000 km były bardzo monotonne, od czasu do czasu ,mijaliśmy niewielkie siedliska Aborygenów, a co 250-300 km stacja benzynowa i roadhouse. Monotonnie, ale w powietrzu czuło się prawdziwą przygodę. Wprawdzie w cmaperze mieliśmy małą łazienkę i toaletę, ale na myśl, że każdy będzie musiał ją sprzątać po sobie od razu wybieraliśmy łazienkę czy toaletę na stacjach benzynowych. Prawie wszędzie było to możliwe 🙂
Kiedy dotarliśmy do plaż Bromme, opuszczając monotonny interior zdecydowaliśmy zostać tam na noc na campingu położonym bezpośrednio nad oceanem. Rano, gdy się obudziliśmy i zobaczyliśmy taki widok, aż serce się radowało. Ocean z malutkiego okienka campera prawie na wyciągnięcie ręki…To była wspaniała odmiana od zakurzonych i gorących miejsc które minęliśmy na trasie.
Marek spędzał za kierownicą kilkanaście godzin dziennie, czasem ku mojemu zadowoleniu dał mi poprowadzić kampera, co nie ukrywam nie było aż tak trudnym zadaniem, może to po moim doświadczeniach w prowadzeniu busa po Afryce, a może dlatego, że prowadziłam po pustej, prostej drodze 🙂 Z racji tego, że nasze kosmetyczki były zaopatrzone w kropelki Hylo Fresh, przynosiły naszym, a w szczególności Marka zmęczonym oczom, miłą ulgę . Sprawdziły się na tej wyprawie, słońce, kurz, pył towarzyszyły nam przez większość trasy. Także, chyba wiemy już czemu Hylo Fresh na swoją przygodę wybrał właśnie Australie. Od Bromme jechało się już jakby lżej. Przyjemna bryza od oceanu dawała ulgę od gorąca. Zaczęły się pojawiać częściej osady Aborygenów, co jakiś czas mijaliśmy jakąś kopalnie odkrywkową, szczególnie w rejonie Port Hedland i Karratha widać jak ważną dziedziną gospodarki Australii Zachodniej stanowi górnictwo. Po dziesięciu dniach wyprawy dotarliśmy do Coral Bay, magicznego miejsca, swoistej oazy cywilizacji pośród nicości. Absolutnie rekomenduję Wam odwiedzenie tego miejsca. Jeśli zawsze marzyliście o spotkaniu z żółwiami morskimi, wielorybami, rekinami i setkami innych morskich stworzeń to Coral Bay i Ningaloo Park są tymi miejscami gdzie wszystkie te morskie zwierzaki są na wyciągnięcie ręki. Ja razem z dziewczynami postanowiłyśmy skorzystać z tej niezwykłej przygody i odwiedzić podwodny świat.
Kiedy wydawało się, że Coral Bay będzie highlightem wyjazdu dotarliśmy do Monkey Mia, rezerwatu biosfery, gdzie co rano przypływają delfiny na spotkanie z ludźmi, a po obiekcie wolno biegają dzikie Emu, a wieczorami kangury. Spędziliśmy tam dwie noce, było nam naprawdę smutno opuszczać to miejsce.
Do Perth pozostało zaledwie 900 km, od tej pory z każdym kilometrem robiło się coraz chłodniej, na odcinku 100 km temperatura spadła o 10 stopni. Wreszcie mogliśmy poczuć co znaczy australijska zima, zamiast 33 w Perth termometr wskazywał 23 stopnie. Ten ostatnie 4 dni w Perth upłynęły nam na wycieczkach po okolicy. Obowiązkowa wizyta w Parku Koala gdzie można wziąć na ręce małego misia była prawdziwym przeżyciem.
Jeden dzień spędziliśmy we Fremantle, które okazało się świetnym miejscem, pełnym młodych ludzi, knajpek, restauracji. Styl życia mieszkańców Freo – bo tak nazywają pieszczotliwie swoje miasto jest bardzo swobodny, co rusz spotykaliśmy jakąś galerię sztuki, street art i rzesze hipsterów na rowerach. Australian Road Trip dotarł do celu. 18 maja cała nasza ekipa wsiadła w samoloty do domu.
Zobaczcie jak wspominają ten wyjazd dziewczyny :
Relacja Dagi i Julianki, które wygrały wyjazd w konkursie organizowanym wspólnie z Hylo Fresh.
Relacja Dagi
PLAYLISTA BALI VIBES