SHAPE COVER GIRL – CAŁA MOJA SESJA
Hej kochani! Fajnie było patrzeć na Was ze sklepowych półek przez ostatni miesiąc, już żałuję, że to koniec. Mam nadzieję, że zdążyliście kupić swój egzemplarz, a dla tego kto nie miał okazji przeczytać, specjalnie dla Was cały wywiad i sesja na moim blogu.
SPORTS BRA | TRIUMPH
Koniecznie obejrzyjcie również filmik i zasubskrybujcie mnie na YouTubie, gdzie opowiem Wam szczegółowo jak wyglądała moja dieta i treningi podczas przygotowań do sesji. Będzie ciekawie!
“Chciałaby wspiąć się na wszystkie szczyty Korony Ziemi i przebiec maratony na siedmiu kontynentach. Kibicuje jej ponad 130 tysięcy ludzi – tyle osób śledzi jej profil na Facebooku i czyta blog What Anna Wears.
Po 9 godzinach pracy na planie zdjęciowym prosi o pół godziny przerwy, zanim zaczniemy rozmowę – chce zrobić zdjęcia i filmy, które wykorzysta na blogu, Facebooku, Instagramie, gdy ten numer SHAPE trafi do kiosków. Ponad pół roku spędza w podróży, jej mąż Marek Warmuz jest właścicielem firmy Holly Cow organizującej niecodzienne wyprawy: surfing czy trek pustynny w Maroko, przejazd samochodem przez zachodnie stany USA albo bezdroża Australii czy Afryki.
Kiedy Ania jest w Warszawie, często wstaje po piątej rano, by zrobić trening przed spotkaniami z kontrahentami, współpracownikami, przygotowaniami do działań na blogu. Jest lubiana przez internautów, bo niczego nie udaje. Mówi – że bardzo się cieszy z roli ambasadorki marki Triumph, bo to jej pierwszy taki duży kontrakt ze światową marką; że podczas zimowej wyprawy na Rysy poczuła się niepewnie, gdy o jej kask zabębniły kawałki zmrożonego śniegu.
Na jej blogu opis wyprawy na Kilimandżaro sąsiaduje z wpisem, jak pielęgnować koronkowe sukienki czy przygotować fit przepisy. Nie jest zawodową sportsmenką, nie udaje twardzielki – jest dziewczyną, która bez napinania się, powoli i konsekwentnie realizuje swój plan na życie.
Shape: Jak ty to wszystko robisz? Jak organizujesz sobie dzień, miesiąc?
Ania: Motywuję się. Budzę się o 5 rano w Warszawie, zimno, Marka nie ma, jest na wyprawie w jakimś ciepłym kraju. I mówię do siebie: Skurka, masz wspaniałą możliwość, żeby wyjść pobiegać! Nie skorzystasz z niej? Kilka lat temu, gdy zaczynałam biegać, często odkładałam trening aż do wieczora. Teraz, niezależnie od tego czy biegam, uprawiam jogę czy idę na siłownię, staram się to robić jak najwcześniej, żeby w ciągu dnia móc zająć się blogiem, mailami, spotkaniami. Kiedy jestem w Azji czy Afryce, robię na odwrót. W nocy pracuję, żeby potem mieć czas dla siebie, zwiedzać albo pływać w oceanie. Często ze sobą rozmawiam, przekonuję się. Nieważne, czy chodzi o wielkie czy małe rzeczy. Na Kilimandżaro źle się czułam, miałam chorobę wysokościową, spuchłam, i też mówiłam sobie w myślach: „Popatrz, gdzie już doszłaś, ile zrobiłaś, żal byłoby zmarnować taki wysiłek, dasz radę!” I dałam. To brzmi trochę jak motto armii USA: „My do 9 robimy tyle, ile wy przez cały dzień!”. Jesteś świetnie zorganizowana, masz rozpisany plan dnia? Nie. Nie trzymam się na siłę żadnego planu. Wręcz przeciwnie, dostosowuję się do okoliczności. Jak jestem w Polsce, trenuję codziennie, mam określoną dietę catering, 5 posiłków dziennie. No, z wyjątkiem odwiedzin u babci, bo nie wyobrażam sobie, że przyjeżdżam do niej z jedzeniem w pudełku: chyba serce by jej pękło! W podróży jem to, co jest dostępne w danym kraju, a zamiast trenować po prostu chodzę po mieście czy plaży. Ale myślę, że jestem dobrze zorganizowana.
Muszę, bo każdy wyjazd to małe logistyczne przedsięwzięcie: co ze sobą zabrać, co sfotografować, o czym napisać. Mnie samej wystarczyłoby na wyjazd bikini, kilka T-shirtów i jedna sukienka, a ze względu na „What Anna Wears” trzy razy sprawdzam, czy wszystko zapakowałam. Zdarza się, że przylatuję z Tajlandii lub Bali na 2 dni do Warszawy, bo tak wynika z moich zawodowych ustaleń – nie narzekam, że to kilkanaście godzin lotu, że się nie opłaca, tylko wyszukuję najlepsze połączenia i dotrzymuję zobowiązań.
Shape: Bardzo serio traktujesz swój blog…
Ania: To jest moja praca. Kiedyś miałam problem z tym, żeby tak to nazwać. Kiedy ktoś pytał, czym się zajmuję, a ja odpowiadałam: „Prowadzę blog What Anna Wears”, to przeważnie słyszałam: „OK, ale co robisz zawodowo?”. Jak odpowiadałam, że właśnie to, padało pełne niedowierzania: „A da się z czegoś takiego wyżyć?”. Tak, da się. Żyję z tego od 3 lat i to całkiem nieźle. To moja praca, w dodatku zgodna z wykształceniem – skończyłam sztukę mediów na ASP, więc robiąc zdjęcia i filmy, właściwie pracuję w zawodzie.
Shape: Robisz wszystko sama czy korzystasz z pomocy fachowców? Masz trenera, dietetyka, makijażystkę, fotografa?
Ania: Zatrudniam kilka zaufanych osób, przede wszystkim do obsługi prawnej i księgowej. Trudno prowadzić dziś blog bez pomocy prawnika, bo wszystkie umowy są bardzo szczegółowe, obwarowane karami. Gdy w grę wchodzą większe sesje, korzystam z zawodowego fotografa, chociaż staram się, żeby wszystko było jak najbardziej naturalne – sama się maluję i czeszę, sama stylizuję, najczęściej zdjęcia robimy w moim mieszkaniu. To moje życie, moje emocje i nie chcę nikogo udawać. Mam trenera, którego żona zajmuje się dietami i cateringiem: kiedy jestem w kraju, to oni dbają o moją sylwetkę, przygotowują mnie do zdjęć.
Shape: W jaki sposób?
Ania: Staram się cały czas jeść zdrowo, gdy jestem w podróżach, a gdy wracam, mam możliwość przejść na odpowiednio zbilansowaną dietę i to jest mój stały sposób odżywiania. Przed tak ważnymi sesjami fotograficznymi, jak ta dla SHAPE czy Triumpha, która odbyła się w Wielkiej Brytanii w czasie spotkania wszystkich ambasadorek marki z Teamu Triaction, przechodzę na trochę inne menu. Odstawiam produkty zawierające cukier, gluten i laktozę. Jem tylko węglowodany złożone, białe mięso, odpowiednią ilość zdrowych tłuszczów i dużo dużo warzyw. To one mnie ratują, gdy jestem głodna i nie mogę podjadać. Na dłuższą metę ta dieta byłaby nie do utrzymania, jest bardzo osłabiająca i monotonna, ale przed zdjęciami czy zawodami czyni cuda.
Shape: Twój trener jest specjalistą od fitnessu sylwetkowego?
Ania: Myślałaś, że przygotowuje do maratonów? Nie, tu jestem samoukiem. To wszystko było bardzo naturalne: zaczęłam biegać, bo to najłatwiejszy sposób utrzymania dobrej formy. Potem chciałam się sprawdzić, od zawsze lubiłam rywalizację, to ona mnie napędza, więc pobiegłam z innymi. Pamiętam, że był to Bieg Powstania Warszawskiego, na 10 km. I tak krok po kroku, dalej. Na jesieni ubiegłego roku Endomondo przypomniało mi, że właśnie minęły 3 lata, odkąd biegłam pierwszy maraton… Chciałabym pobiec maratony na wszystkich 7 kontynentach – zostały mi jeszcze trzy: Ameryka Południowa, Australia i na końcu Antarktyda. Ona jest najdroższa! Na miejsce można czekać nawet 3 lata, udział w biegu bierze nie więcej niż 90 osób. No i te warunki… Biegałam już w wysokich temperaturach, w Maroku czy Gambii, ale na Biegunie Południowym jest -20!
SPORTS BRA | TRIUMPH
Shape: Czego szukasz w takich podróżach? Ekstremalnych doznań? Sprawdzania się w skrajnie różnych warunkach?
Ania: Nigdy nie wiesz, czego szukasz. Bo nie wiesz, co znajdziesz. To zawsze są emocje, związane z ludźmi, widokami, zapachami, smakami. Czasami coś jest tak piękne, że zapiera dech w piersiach, albo po prostu zaczynasz płakać na widok kangura, którego pierwszy raz w życiu widzisz na własne oczy, na wolności. Podróże dają ci otwartość na to, co nowe i nieznane,sprawiają, że jesteś silniejsza, potrafisz się odnaleźć w każdych warunkach. Wiem, że dam sobie radę.
Shape: Zdarzyła Wam się jakaś naprawdę niebezpieczna sytuacja w podróży?
Ania: Mnie nigdy, ale Markowi, który założył swoją firmę „Holly Cow” kilkanaście lat temu, zdarzyło się, że podczas noclegu na pustyni jednego z uczestników wyprawy ukąsił skorpion. Ciemna noc, kawał drogi do najbliższej wioski… No, ale mój mąż zawsze świetnie radzi sobie w takich sytuacjach. Znaleźli lekarza i wszystko dobrze się skończyło.
Shape: Jak poznałaś swojego męża? W podróży?
Ania: Poznaliśmy się w Polsce, w jakiejś towarzyskiej sytuacji. Ja byłam wtedy jeszcze w stałym związku, który trwał 9 lat. Pamiętam, że widzieliśmy się krótko i pomyślałam o nim tylko: „Kurczę, jaki fajny facet”. Pół roku później spotkaliśmy się znowu, oboje wolni, i okazało się, że mamy wiele wspólnego. Niedawno, już po ślubie, zapytałam go: „Pamiętasz, co pomyślałeś, jak mnie zobaczyłeś po raz pierwszy?”. A on na to: „Jak to co? Niezła laska!”.
Shape: Myślisz, że to się nigdy nie skończy? Że gdy urodzi się Wam dziecko, będziecie po prostu podróżującą rodziną?
Ania: Mam taką nadzieję! Moi rodzice poznali się w klubie kolarskim – jako para, a potem małżeństwo zwiedzili na rowerach pół Europy i Azji. Mama nie była zawziętą sportsmenką, ale nie zmieniła swojego stylu życia, gdy urodziła mnie i moją siostrę bliźniaczkę. Całą rodziną jeździliśmy na rowerach, chodziliśmy po górach, zwiedzaliśmy… Mama uczyła w szkole matematyki, więc miałyśmy całe wakacje dla siebie. Kiedy tata, który jest inżynierem, pracował w Niemczech, jeździliśmy do niego. To mama zawsze powtarzała mnie i Martynie: zamiast kupować ciuchy, lepiej kupmy bilety i gdzieś pojedźmy! Tak w trójkę zjechałyśmy całą Islandię, śpiąc w namiotach przy 4 stopniach! Moja siostra Martyna też ma swój blog – Lifein20kg – w którym pisze o sobie: jak pracowała jako wolontariuszka w Gruzji, uczyła angielskiego w Chinach, podróżowała po Afryce i Azji. Teraz wyjechała do Meksyku, żeby pracować w bazie nurkowej. Kiedy słyszę, że nie każdego stać na podróże, to wiem, że to tylko wymówka. Może nie każdego stać na to, żeby radykalnie zmienić swoje życie, ale przecież można próbować. Pomału. Krok po kroku.
SPORTS BRA | TRIUMPH
PLAYLISTA BALI VIBES