MOJA SESJA W VIVA MAGAZYN + CAŁY WYWIAD

 Szczęście niejedno ma imię! Wszystkie zdjęcia plus cały wywiad prezentowany w ostatnim numerze VIVA! , gdzie mogliście zobaczyć moją już czwartą sesję z magicznego Bali.  Ten materiał był wyjątkowy i to na niego najbardziej czekałam. Moja pierwsza rozkładówka z bardzo długim wywiadem. To takie wspomnienie kilku moich ostatnich lat, już pierwszego dnia przeczytałam go chyba z 10 razy.Będę na pewno też do niego wracać, bo przypomina mi jaką drogę przeszłam przez ostatnie 3 lata, i jak mój świat przez niektóre wybory diametralnie się zmienił! Wiem,że sporo z Was moich czytelniczek mieszka za granicą i nie mogła  jej kupić i przeczytać, dlatego postanowiłam przepisać Wam cały wywiad tutaj. Niech “wisi” tutaj, ja chętnie do niego co jakiś czas wrócę, a może i Was jakoś zainspiruje.

Poprzednie moje EDITORIALE Z BALI W VIVIE mogliście zobaczyć tutaj :

EDITORIAL MODOWY 1, EDITORIAL MODOWY 2, EDITORIAL URODA.

anna skura viva

 Mówię otwarcie o życiu, poprzednich wyborach, gdzie postanowiłam zmienić wszystko o 180 stopni. Pełna lęku i niepewności wtedy, teraz wiem, że mimo wszystko naprawdę warto gonić za marzeniami. Zapraszam was serdecznie do przeczytania naszej rozmowy.

mw_bali_day2-1026

– Na Twoim Instagramie już zima. Widziałam, że byłaś z mamą w Tatrach.

Tak! Właśnie przedwczoraj weszłam na Rysy…

– I jak tam na Rysach?

Nie wiem czy masz świadomość, bo jak zauważyłam w komentarzach na Instagramie, nie każdy wie – jaka to różnica wejść na Rysy latem a jaka zimą. To są dwie zupełnie różne rzeczy. Ja sama nie zdawałam sobie sprawy, że będzie aż tak ciężko i, że będzie tak niebezpiecznie. Latem wchodzą tam szkolne wycieczki. A zimą czeka na Ciebie pionowa, stroma ściana cała w śniegu, a gdy się odwrócisz widzisz przepaść, albo nie widzisz nic, bo zapada mgła. To był taki mój mały Everest.

– Mama była tam z Tobą?

Nie, byłam z przewodniczką. Z mamą kilka dni wcześniej wybrałam się na treking po górach, ponieważ przygotowuje się do kolejnej wyprawy. Oprócz nas nie widziałam nikogo. Byłyśmy związane linami, gdzieś obok schodziły małe lawinki, na głowę sypał mi się śnieg. Oczywiście miałam kask ale nadal było to mocne przeżycie. Wejście i zejście zajęło nam 13,5 godziny. Pierwszy raz w życiu byłam zimą na Rysach i była to najniebezpieczniejsza rzecz ze wszystkich jakie robiłam w życiu.

– To pięknie. Ale Ty nie należysz raczej do osób strachliwych?

No właśnie nie. Dlatego pomyślałam „O! Nareszcie coś mnie naprawdę przestraszyło!”. I dobrze, bo może dzięki temu nabrałam trochę respektu do gór.

– Pod Twoim zdjęciem z mamą jest takie zdanie. „Mamo jak to jest mieć najlepszą córkę na świecie? Nie wiem, musisz zapytać babci”. Pewność siebie wyniosłaś z domu? Rodzice akceptowali Twój pomysł na życie?

No nie do końca! To nie było tak, że mówili mi „Rób co chcesz!”. Podchodzili do tego wszystkiego ostrożnie. Kiedy nie dostałam się na studia to dla nich na pewno był cios. Teraz jest tak, że jeśli jesteśmy zdolni, mamy pomysł na siebie, to nie musimy kończyć studiów. Ale dla ludzi z mojego rocznika brak studiów to była porażka. Zdawałam najpierw na architekturę krajobrazu, potem poszłam do dwuletniej szkoły policealnej i tak małymi kroczkami po siedmiu latach dostałam dyplom ASP.

– Wtedy byłaś już znaną blogerką. Kiedy to się zaczęło?

Pięć lat temu. Byłam jeszcze na studiach ale już pracowałam. Bloga whatannawears.com założyłam hobbystycznie, bo mi się to podobało. Zaczęło się od mody. Pokazywałam moje stylizacje czytelnikom, których zresztą było niewielu (śmiech). Na początku bloga oglądali znajomi i rodzina. Z czasem blog zaczął się rozwijać i moich czytelników przybywało.

– To było tak, że patrzyłaś na siebie w lustrze i myślałaś „O fajnie wyglądam, podzielę się tym z ludźmi”? Nie myślałaś żeby zostać modelką?

Chyba większość dziewczyn ma jakieś takie myśli,marzenia. ale moje predyspozycje lub raczej ich brak, zweryfikowały te plany. Zaczęłam pracę jako asystentka projektantki, potem pr manager. Później poznałam mojego obecnego męża, który jest podróżnikiem i prowadzi firmę turystyczną. Pokazał mi, że życie nie musi oznaczać pracy na etacie i tygodniowego urlopu raz w roku. Jest tyle pięknych miejsc do zwiedzenia, o czym w zasadzie wiedziałam już wcześniej, ale brakowało mi chyba odwagi, żeby podjąć taką decyzję. On ciągle wyjeżdżał a ja musiałam  na niego czekać w Polsce, więc postanowiłam, że czas wziąć sprawy w swoje ręcę, postawić, może wszystko na jedną kartę. Porzucić etat i wyjechać z  nim do Maroka.

– Postanowiłaś rzucić pracę dla miłości?

Po części na pewno tak. Ale ja zawsze miałam wrażenie, że prowadząc życie na etacie, to moje prawdziwe przebiega gdzieś obok. Chciałam się rozwijać, próbować nowych rzeczy. Widziałam, że mój blog rośnie a mogę mu poświęcić czas tylko w weekendy bo pracuję. A to za mało. Żeby podjąć tak wielkie decyzje na zmianę swojego życia, najlepiej wyjechać i się zdystansować. Więc zanim ją podjęłam wyjechałam z siostrą na Filipiny. Tu była zima, tam ciepło, zupełnie inny świat. Pływałam w oceanie i pomyślałam, że życie mamy tylko jedno i musimy je możliwe na maksa wykorzystać by nie uronić ani chwili. Myślę, że jeśli chcemy  podjąć jakąś ważną decyzję w życiu, a nie mamy na to odwagi, to najlepiej wyjechać gdzieś daleko, bo ten dystans rzeczywisty, liczony w kilometrach pozwala nam się też zdystansować psychicznie. I wszystko wtedy przychodzi samo z siebie. Zdecydowałam się najpierw zakończyć swój wieloletni związek, a 2 lata później odejść z etatu.

– Odważna jesteś. Rzucenie etatu, zakończenie związku to trudne decyzje. 

Bardzo trudne. Do jednej przygotowywałam się kilka lat, do drugiej kilka miesięcy. Długo układałam to wszystko w głowie ale wiedziałam, że jeśli nie zrobię tego kroku, życie się samo nie zmieni. Myślę o ludziach, którzy boją się takich decyzji – gdyby wiedzieli, co czeka na nich na końcu tej drogi, szybciej by się zdecydowali. Bo zmiany zwykle są dobre. Ja też nie wiedziałam co będzie. Bałam się, czy sobie poradzę psychicznie i finansowo. Ale tak jak wspomniałam wcześniej, mi podróż pomogła podjąć decyzję.

– Twoje życie innym wydaje się bajką. Niemożliwą do przeżycia dla zwykłych ludzi. Miałaś na starcie jakieś ułatwienia? Odziedziczyłaś spadek, masz bogatych rodziców?

Tak, na pewno (śmiech). Sporo ludzi tak to właśnie widzi. Bogaty facet, bogaci rodzice, wygrana w totolotka… A ja zaczynałam jak każdy. Moja mama jest nauczycielką matematyki, tata inżynierem budownictwa. Żyłam stabilnie, ale nie miałam funduszy na szaleństwa. Bilet na Filipiny kupiłam z karty kredytowej, którą potem spłacałam przez parę lat.

mw_bali_day2-0948

– Skąd miałaś takie pomysły?

Z perspektywy czasu widzę, jak wielka była w tym zasługa moich rodziców, że byłyśmy z siostrą tak otwarte na świat. Moja siostra bliźniaczka też podróżuje. Mieszkała już w Gruzji, w Chinach w Tajlandii teraz jedzie do Meksyku. Rodzice od dziecka zaszczepiali nam miłość do podróży. Ale to nie były wyjazdy na wczasy do Egiptu. Nasi znajomi jechali do Karpacza a my do Disneylandu pod Paryżem. Tylko oni mieszkali w świetnym hotelu a my w namiocie na kempingu. Do dziś tak jest. Mówię do mamy „Masz wolny weekend? To pojedź ze mną w góry”. Wolimy tak spędzać czas niż iść na zakupy. Mama powtarzała – nie wydawaj pieniędzy na ciuchy lepiej pojedź gdzieś. I to we mnie zostało. Na podróże, mogę  wydać wszystkie pieniądze a gdy kupuję ubrania myślę „hmm…. drogo”.

– Ale na pierwszej rocznicy ślubu miałaś na sobie sukienkę Balmain. Pisałaś o niej na blogu… 

Tak. Ma swoją historię. Zacznę od tego, że braliśmy ślub zupełnie sami bez znajomych, nawet bez rodziców, na plaży na Zanzibarze.

– Rodzice wiedzieli, że się pobieracie?

Tak. Powiedzieliśmy im w ostatniej chwili, ale pomyślałam, że nie mogę zrobić tego rodzicom, że się dowiedzą o ślubie z Facebooka. Nam taki ślub odpowiadał, bo uważam, że to jest święto miłości dwojga ludzi. W zasadzie był moim marzeniem. Jeśli ślub to tylko w takiej formie. Potem, jak się chce zorganizować przyjęcie to proszę bardzo, ale nie można w tym najważniejszym dniu stresować się tym czy barszcz jest wystarczająco ciepły, czy sukienka się podoba koleżankom… Bo nie to jest w tym dniu najważniejsze. Przynajmniej ja mam takie zdanie. Wiem, że wiele moich czytelniczek je podziela, ale boi się sprzeciwić np. rodzinie. Ja mam to wielkie szczęście, że rodzice bardzo wspierali nas w tej decyzji, a mam powiedziała, że mi zazdrości.

– Opowiadasz herezje!

Wiem, ale też wiem jak to jest. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu i najpiękniejsze przeżycie. Chcieliśmy się podzielić ze znajomymi naszym szczęściem i urządziliśmy rocznicę, bo to był pierwszy wolny termin kiedy mogliśmy się z nimi spotkać po wszystkich naszych wyjazdach. I skoro na ślubie miałam sukienkę romantyczną z białej koronki, do tego bose stopy, wianek, to tu chciałam czegoś „wow”. A jak myślę o „wow” to zawsze widzę dużo błysku, cekinów, szpilki i mocny makijaż(śmiech).

– Udaje Ci się łączyć styl fit, bieganie, wspinanie z modą, seksapilem i kobiecością. To niezwykle połączenie.

Tak. Bo na przykład zdarza się, że w górach przez tydzień się nie myję. Tak było podczas wyprawy na Kilimandżaro. Teraz wybieram się na wyprawę, która będzie trwała trzy tygodnie i wiem, że przez trzy tygodnie być może znów się nie umyję. Ale ja odnajduję w tym siebie, widzę balans. W Dakarze spałam na chodniku, bo byliśmy tak zmęczeni, że się po prostu tam położyliśmy w śpiworach. Ale przecież jestem w pełni kobietą i uwielbiam tę sukienkę Balmain, obcasy i makijaż. Jedno drugiego nie wyklucza.

– Piszą o Tobie „najseksowniejsza polska blogerka fit”. Co myślisz o swojej konkurencji. Ani Lewandowskiej, Ewie Chodakowskiej?

Myślę, że to nie jest moja konkurencja. One są profesjonalnymi trenerkami a ja to robię z zmiłowania, nie mam w tym kierunku wykształcenia. Choć cieszę się, że tym co robię mogę motywować moich odbiorców i zachęcić ich do działania. Ostatnio Facebook mi przypomniał, że trzy lata temu przebiegłam swój pierwszy maraton. To stosunkowo niedawno. Ale aktywna jestem od dziecka. To nie tylko bieganie, to też joga, wspinaczka, snowboard, surfing. Chyba nie ma sportu, którego bym nie próbowała.

anna skura viva

– Dlatego zajmujesz się tym na swoim blogu? Bo to już nie tylko moda.

Tak. To zmieniło, kiedy zaczęłam pisać o maratonach. Pomyślałam „To nie jest moda ale podzielę się tym z moimi czytelniczkami”. I zaskoczyło mnie ogromne zainteresowanie tym tematem ze strony moich obserwatorów.

– A Ty skąd czerpiesz wiedzę, którą im przekazujesz? 

Od lepszych od siebie. Bardzo się inspiruję Martyną Wojciechowską, imponuje mi to co ona robi praktycznie na każdej płaszczyźnie. Werwę i energię Ewy Chodakowskiej też czerpie garściami.

– Ty też masz rzesze fanów. Na Instagramie obserwuje Cię ponad 100 tysięcy osób. Pamiętasz moment, kiedy zobaczyłaś, że Twój blog to sukces?

Kiedy zrezygnowałam z etatu, już po pierwszym miesiącu mogłam się utrzymać tylko z bloga. To był pierwszy sukces. Ale tak naprawdę zauważyłam, że największe zainteresowanie wzbudzają nie kampanie reklamowe czy okładki w pismach tylko moje osobiste dokonania, personalne projekty które opisuję. W ubiegłym roku biegłam półmaraton w Gambii. W bardzo trudnych warunkach. To było wielkie przeżycie emocjonalne i fizyczne. Zauważyłam, że po tym moi czytelnicy zaczęli mnie traktować inaczej. Za tym poszło oczywiście zainteresowanie firm, klientów. A kiedy weszłam na Kilimandżaro wszyscy zrozumieli, że szmatki szmatkami, ale tutaj dzieje się coś poważnego.

– Czytelniczki Vivy! znają Cię jako osobę, która mieszka w raju na Bali. Jak tam trafiłaś? 

Właściwie przez przypadek. Tak jak Maroko było przypadkiem w życiu mojego męża, bo pojechał tam po prostu odpocząć i zakochał się w tym miejscu, tak później zauroczyło nas Bali. To magiczne miejsce, nie tylko leżak, plaża i palmy. Bali jest niezwykle harmonijne. Kiedy tam jesteś grzechem jest stresować się, bo wszystko skłania do tego żeby się zatrzymać, pomyśleć. W dzisiejszych czasach brakuje czasu na odpoczynek, na poukładanie myśli czy poczytanie książki. Nie wypada nic nie robić, trzeba cały czas pracować i być w biegu. Wakacje też muszą być aktywne bo leżenie na plaży źle się kojarzy. A nasze ciało musi się regenerować o czym zwykle niestety przekonujemy się dopiero przy jakimś przeciążeniu. Tu w Warszawie jestem potwornie zabiegana. Ktoś kiedyś powiedział, że doba jest za krótka. Ja mówię, że nie jest, tylko trzeba wszystko dobrze zorganizować. I tak to zorganizowałam, że zaczynam dzień 5.30, żeby mi go wystarczyło. Na Bali odpoczywam.

anna skura viva

– Twoje życie jest podzielone między Warszawę i Bali. Kiedy jesteś tu, twój mąż zostaje tam?

Różnie. Głównie jest gdzieś w świecie. Czasami uda nam się razem wyjechać ale nie zawsze.

– To kiedy macie czas tylko dla siebie?

No właśnie nie mamy go w ogóle. Jedyny czas kiedy byliśmy sami to nasza podróż poślubna na Zanzibarze rok temu. Tego czasu nam bardzo brakuje. Ludzie myślą, że my jeździmy na wakacje a my jesteśmy cały czas w pracy. Opiekujemy się grupą, która wyjeżdża z nami w podróż, ja prowadzę bloga, więc cały czas jestem pod telefonem i komputerem, bo są przecież sprawy w Polsce i jakoś to trzeba połączyć. Jestem w ciągłym ruchu. Pojutrze wyjeżdżam do Tajlandii i Kambodży potem na Bali potem muszę jechać do Chin. Do Warszawy przyjadę w styczniu. Wymieniając to jednym tchem sama dostaje prawie zawrotu głowy.

– A gdzie spędzicie Święta?

Święta spędzimy sami na Bali, zaś Sylwester to dla nas największe wyzwanie, bo przylatuje do nas ponad 40 osób. W zasadzie miejsca na ten wyjazd wyprzedały się już w wakacje.

– Macie tam swój dom?

Nie mamy. Oglądaliśmy działki i domy po czym stwierdziliśmy, że chyba ciągle nie to. Mój mąż zawsze powtarza, że nawet raj może się znudzić. Nie pozwalam sobie na takie myśli, bo naprawdę doceniam nasze życie i to jakie mamy możliwości. Tylko, że ja jestem dwa miesiące podróży a potem miesiąc tu. Mam dzikie Bali a potem kawki w Warszawie z koleżankami i cywilizację. Mój mąż jest prawie cały czas tam. Strasznie tęskni za Polską, za domowymi obiadkami, za przyjaciółmi. Myślę, że w życiu najważniejszy jest balans, w zasadzie na każdej płaszczyźnie. Dzięki temu potrafię docenić zarówno to, że już nie muszę spędzać zimy w Polsce, ale też to, że moje miasto jest wspaniałe i ma tak wiele do zaoferowania. A czas spędzony z rodziną czy przyjaciółmi jest bezcenny. No i najważniejsza.. moi czytelnicy pochodzą z Polski. Nie wyobrażam sobie nie być z nimi.

– Nie wyglądasz na osobę, która marzy, żeby osiąść w jednym miejscu.

Oboje tacy nie jesteśmy. Kiedy mamy taki maraton wyjazdowy jak ostatnio – sześć tygodni w USA, potem półtora dnia w Polsce, tydzień we Włoszech, osiem godzin w Polsce i dalej do Tajlandii to jasne, że na chwilę mamy dosyć. Czasem też organizm nie wytrzymuje. Ale podczas jednego wyjazdu myślimy już gdzie jechać dalej. Jedna podróż napędza drugą.

– Jak sobie wyobrażasz swoją przyszłość?

Nie wiem dokładnie co to będzie. Ale to nie jest tak że nie mam planu. Może ten plan dla mnie nie jest jeszcze napisany, może to, czym będę się zajmować dopiero powstanie. Dziesięć lat temu nie było takiego zawodu jak bloger a ja myślałam, że będę mieszkać pod Warszawą i pracować na etacie. Nie planowałam takiego życia, jakie prowadzę. Najważniejsza jest dla mnie miłość i to ona napędzi resztę działań. Jesteśmy otwarci na to co nam życie przyniesie.

– A jak byś określiła ten czas, w którym jesteś?

Jest super. Jest bardzo intensywny ale daje mi radość, satysfakcję i spełnienie. To zdecydowanie najlepszy czas w moim życiu. Pod koniec ubiegłego roku pomyślałam „Boże, nie myślałam, że przez całe życie tyle przeżyję a to się zdarzyło tylko w ciągu kilkunastu miesięcy”. Czasami jeszcze tylko walczę z błahymi sprawami, które zabierają mi energię a nie powinny.

– Na przykład jakie to sprawy? Zazdrośni ludzie?

Zdarza się. Wiadomo im się wyżej ktoś wspina, tym więcej zdarza się takich sytuacji. Które są mi obce bo nie jestem osobą konfliktową, zawsze od tego stronię. Góry pomagają mi inaczej na to spojrzeć bo uczą mnie tego, żeby nie przejmować się tymi nieistotnymi pierdołami.

– Jest coś o czym jeszcze marzysz?

– O Evereście.

– Myślałam, że powiesz „o drugiej sukience Balmain”!

To cię zaskoczyłam. Myślę, że pewnie jeszcze wiele czasu minie zanim tego dokonam, bo jestem jeszcze żółtodziobem ale mam takie założenie, że chciałabym przed 40. ten Everest zaliczyć. Choć niestety ani mąż, ani mama mnie w tej decyzji nie popierają ( śmiech)

mw_bali_day2-0117

Koniecznie dajcie znać co myślicie o najnowszym edytorialu!

zdjęcia: Marta Wojtal
asystent fotografa: Zbyszek Szych
stylizacja: Jola Czaja
makijaż i włosy: Dasha – Daryala Nuzhnova
produkcja: Marek Warmuz / HollyCow
współpraca produkcyjna: Marek Przesmycki

modelka: Wasza Skurka